sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 5. Balanga

 Matt pochrapywał cicho na kanapie, biedaczek przegrał ze snem. Jack czuł, że jego też wkrótce to czeka. Rozsiadł się na fotelu, nogi oparł na miniaturowym stoliku do kawy i ze znudzeniem spoglądał w ekran telewizora, na którym co chwilę zmieniał się kanał.
- Możesz przestać? - warknął zirytowany Danny ponad komputerem. - Zdecyduj się wreszcie na coś!
- Dobra! - odparł Jack tym samym tonem. Nacisnął pilota po raz ostatni, a na ekranie pojawił się śnieg wypełniający cały kadr. Beznamiętny głos opowiadał o niedźwiedziach polarnych. Pewnie jakiś nudny dokument przyrodniczy.
Cała trójka była poirytowana, bo od dwóch dni nie wychodzili z mieszkania. Szukali Jennifer. I robili to wprost ze swojej ciasnej klitki.
Danny oprócz bycia geniuszem miał jeszcze wiele innych zalet, jak na przykład bycie hakerem. Jack nie rozumiał, w jaki sposób mu się to udało, ale na swoim laptopie miał teraz podgląd z wszystkich kamer znajdujących się w mieście. Zeskanował też zdjęcie Jennifer za pomocą specjalnego programu i teraz podobno, gdy tylko dziewczyna znajdzie się w zasięgu jakichkolwiek kamer, program ją rozpozna i będą wiedzieli, gdzie się znajduje. Tak przynajmniej Jack zrozumiał zawiły monolog Danny'ego.
Tak więc spędzili ostatnie dwa dni na oczekiwaniu, ale albo Jennifer ostatnio nie wychodziła z domu, albo program Danny'ego był do bani.
Ich mieszkanie w Chicago, w dzielnicy Riverdale, nie było wielkie. Nie było nawet duże. Składało się z salonu połączonego z kuchnią. Na ścianach była jakaś wyblakła, brzydka tapeta, a na podłodze – zatłuszczona wykładzina z lat osiemdziesiątych miejscami poznaczona plamami nie do zmycia. Jack nie wiedział, co za menele mieszkali tu poprzednio, ale w sumie to nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. W salonie stała kanapa z brązowym, dziurawym obiciem i dwa podobne fotele. Był jeszcze mały stolik do kawy, zawalony opakowaniami po pizzy i innych fast-foodach, i telewizor, ale nie żadna plazma czy coś, tylko wielkie, stare pudło, jakiego Jack nie widział od czasów dzieciństwa. Kuchnia, a właściwie aneks kuchenny był wąski, zaniedbany, z niewielką ilością sprzętów, nad czym chłopcy raczej nie ubolewali, bo żadnemu jakoś specjalnie nie chciało się gotować. Mieszkanie miało jeszcze łazienkę tak dużą, że dwie osoby już by się w niej nie zmieściły, i dwa pokoiki. Oczywiście, dwie osoby musiały dzielić sypialnię i Jack od razu wiedział, że na niego spadnie ten zaszczyt, ponieważ, gdyby to Matt i Danny mieliby ze sobą mieszkać... Cóż, być może z tej klitki nie pozostałoby już zupełnie nic. Jackowi pozostawał jeszcze wybór współlokatora, wbrew pozorom wcale nie taki trudny. Wybrał Danny'ego i to nie tylko ze względu na to, że, jak to powiedział Mattowi, "on nie chrapie". Danny większość czasu spędzał w salonie przy komputerze i zwykle kimał na kanapie, więc w zasadzie Jack miał pokój tylko dla siebie.
Jack ziewnął przeciągle, znudzony programem i ślęczeniem po nocach. W zasadzie, przed chwilą dopiero wybiła dziesiąta, ale po dwóch dniach nicnierobienia był zmęczony bardziej niż po tygodniowej harówce. Czuł, że powieki powoli mu opadają...
- JEST! - wrzasnął nagle Danny, podrywając się z fotela. Jack wzdrygnął się, wyrwany ze snu na jawie. - Znalazłem ją!
Przetarł zaspane oczy.
- Co...?
- To ona! - wołał Danny. - Stuprocentowa zgodność! Złapała ją kamera stacji benzynowej na West Garfield Park. Wstawaj, patafianie – warknął na Matta, szturchając go w nogę.
Jack podniósł się niechętnie i przeciągnął.
- Szybciej! - ponaglał ich Danny. - Chyba nie chcecie przegapić takiej szansy?
Pół godziny później byli już w minivanie, całkiem przytomni. Matt siedział za kółkiem, a Jack patrzył ponad ramieniem Danny'ego na ekran jego laptopa. Mózgowiec przeglądał, klatka po klatce, nagranie, na którym kamera złapała Jennifer Fabiano. Widoczny był tylko jej profil, zamazany i tylko przez chwilę, ale Danny był pewien, że to ona.
- Żeby dzisiaj nie poszło nam jak ostatnio – mruknął Matt ze wzrokiem skupionym na drodze. Jak zawsze był sceptycznie nastawiony.
- Nie powiem, czyja to wina – powiedział głośno Jack, patrząc wymownie na kierowcę. Ale tamten nie mógł zauważyć jego spojrzenia, więc nie odpowiedział. - A tak w ogóle, co Jennifer miałaby robić w West Garfield Park?
Matt prychnął ostentacyjnie.
- Gdzie ty się chowałeś, stary? West Garfield Park dla takich ludzi jak ona to jak bank krwiodawstwa dla wampirów.
Jack zrobił zdziwioną minę, nie wiedząc, o co chodzi przyjacielowi. Matt musiał zrozumieć jego milczenie, bo po chwili ciągnął dalej;
- Całe Chicago jest przeżarte przestępstwami, ale West Garfield Park to przedsionek piekła. Lepiej nie zapuszczać się tam samemu po nocach ani w żadnej innej porze. Ktoś, kto nie potrafi się obronić, nie pożyje tam długo. To raj dla wszystkich przestępców. A policja nie jest w stanie nic z tym zrobić.
Jack zmarszczył brwi.
- Tym bardziej Jennifer nie powinna zapuszczać się w te tereny. Przecież oficjalnie jest córką miliardera.
Nie pojmował toku rozumowania Matta, ale ten jakoś nie kwapił się, by wyjaśniać mu coś więcej. Zwłaszcza, że właśnie mijali bramy piekieł.
West Garfield Park przywitało ich brzydkimi, w dużej mierze zniszczonymi domami, podobnymi do tych, jakie widzi się w filmach o trudnej młodzieży. Wybite okna łypały na nich groźnie, a na chodnikach, pomimo późnej pory, było sporo ludzi. Im bardziej zagłębiali się w dzielnicę, tym było ich więcej. Jack, widząc te wszystkie powykrzywiane w groźnym grymasie twarze, poczuł się nieswojo.
Dotarli do stacji benzynowej, której kamera uchwyciła Jennifer Fabiano na filmie. Po przeciwnej stronie ulicy stał jakiś opuszczony budynek, który Jackowi przywodził na myśl szkołę. Na jego dachu spostrzegli tańczące snopy kolorowych świateł, a ich uszu dosięgnęła głośna muzyka.
- Niezła balanga – podsumował Danny. - Wygląda na doskonałe miejsce dla kogoś takiego jak nasza księżniczka. I masz odpowiedź, stary.
Mattowi udało się zaparkować minivana w oceanie innych aut. Jack zauważył, że mimo dużej ilości marnych Fiatów czy starych Chevroletów, gdzieniegdzie wychylały się BMW czy Mercedesy.
Wysiedli i ruszyli w stronę budynku. Przed wejściem stała długa kolejka, a porządku pilnowali ochroniarze.
- Super – skwitował Matt. - Kto by pomyślał, że w tym miejscu, ochrona zdaje egzamin? Ale my chyba nie będziemy czekać, aż nas wpuszczą, co?
- No jasne, że nie – odparł Jack i skierował się w mniejszą uliczkę, obchodząc bok budynku. Być może tam było inne wejście.
Poszukiwania opłaciły się i znaleźli stare schody przeciwpożarowe, trochę zardzewiałe, ale dało się nimi dostać na górę.
- Idę pierwszy! - zawołał Matt, sprawdzając nogą czerwoną od rdzy metalową drabinkę.
- Niby dlaczego ty? - oburzył się Danny.
- Bo ktoś musi mnie złapać, gdyby drabina nie wytrzymała – zaśmiał się Matt, gdy był już w połowie drogi na pierwszą kondygnację.
Jack ruszył tuż za nim, Danny zaś spojrzał na drabinkę niechętnie, mrucząc pod nosem:
- Takiego wielkiego ego nie wytrzyma na pewno.
Wspinaczka nie należała do łatwych i przyjemnych. Gdzieniegdzie schody były tak przeżarte rdzą, że mogłyby się zawalić od samego patrzenia. Zaś czasami w ogóle ich nie było i chłopcy musieli się podsadzać, by w ogóle dostać się na następną kondygnację.
W końcu, po kilku minutach wytężonego wysiłku, krzyków i pojękiwań, dotarli na dach.
Było tam tak dużo ludzi, że Jack zaczął się zastanawiać, czy budynek wytrzyma takie obciążenie. Dach został podzielony na dwie części. Jedna, w której właśnie się znajdowali, była parkietem. Nieopodal było podwyższenie DJ-a z wielkimi głośnikami, z których leciała ciężka, ale rytmiczna muzyka. Obok, na prowizorycznych scenach w postaci stołów wiły się i wyginały dwie skąpo ubrane tancerki. Na drugiej części znajdował się bar. Było też kilka stolików i krzeseł, ale zdecydowana większość imprezowiczów odpoczywała i delektowała się trunkami na kocach, które zapewne sami sobie przynieśli.
Jack poczuł, jak Matt szturcha go łokciem.
- Rozdzielamy się?! - spytał, przekrzykując muzykę.
- Nie ma mowy! - zawołał Jack. - Znowu narobisz nam kłopotów!
Matt zrobił urażoną minę, ale nic nie powiedział.
- Ja pójdę przeszukać bar! - krzyknął Danny. - A wy rozejrzyjcie się na parkiecie!
- A co zrobimy, gdy ją znajdziemy?! - spytał Matt. Jack i Danny wymienili spojrzenia. - Spokojna głowa, ja się nią zajmę!
Jack przewrócił oczami i pociągnął szczerzącego się Matta w stronę tańczących. Danny tymczasem zniknął w tłumie.
Ciężko było wypatrzeć jedną, drobną dziewczynę wśród tylu ludzi. Jack czuł od nich pot i alkohol i nie chciałby znaleźć się nagle wśród nich, popychany i trącany ze wszystkich stron przez szaleńczo tańczących. Nie wiedział, jak mają odnaleźć Jennifer.
Tu jednak bardzo przydatny okazał się szósty zmysł Matta służący do wykrywania pięknych kobiet. Przyjaciel szturchnął go znowu i wskazał na coś palcem. Jack spojrzał w tym kierunku i zobaczył ją. Wyglądała jeszcze lepiej niż na zdjęciu. Tańczyła z jakimś kolesiem. Jack widział go po raz pierwszy i podejrzewał, że dla niej też był obcy.
Matt zatarł ręce i uśmiechnął się pod nosem.
- No to idę – oznajmił, ale Jack go zatrzymał.
- Zaczekajmy na Danny'ego. Mieliśmy ją tylko obserwować – przypomniał mu.
- No tak, przecież będę ją obserwował. Z bardzo bliskiej odległości.
Tym razem nic nie zdołało go powstrzymać i Matt ruszył ochoczo w stronę dziewczyny i jej partnera. Jack oglądał całe zajście z pewnej odległości.
Matt porwał dziewczynę za rękę, okręcił kilka razy wokół siebie i zaczął z nią tańczyć. Wszystko to z wypracowaną dawno temu miną casanovy. Jennifer nawet wyglądała na zadowoloną. W przeciwieństwie do jej byłego partnera.
Mężczyzna szturchnął Matta w ramię, a gdy ten nie zwrócił na niego uwagi, popchnął go tak, że aż się zatoczył. Zaczął mu coś krzyczeć prosto w twarz, ale blondyn tylko machnął ręką. Jennifer stała z założonymi rękami, z zainteresowaniem obserwując zajście. Jej były partner znowu popchnął Matta, ale ten reagował ze stoickim spokojem. Spytał się o coś dziewczyny, a ona tylko wzruszyła ramionami. Matt najwyraźniej uznał to za zachętę, bo przyciągnął ją do siebie. Jennifer nie protestowała.
Drugi mężczyzna zrobił się czerwony na twarzy. Jack przeczuwał, że nie skończy się to dobrze. Matt chyba chciał zaimponować dziewczynie. Akurat w tej dziedzinie można go było uznać za mistrza, bo oprócz tego, że był pewny siebie i przystojny, to jeszcze zwykle nie musiał kłamać, by przykuć uwagę.
Rywal nachylił się i powiedział coś do Matta, który po chwili namysłu skinął głową. Później przekazał to Jennifer, która po usłyszeniu wieści ożywiła się nagle. Mężczyzna odszedł, a Matt i Jennifer ruszyli za nim. Jack westchnął i podążył ich tropem. Nie mógł przecież spuścić Matta z oczu. Miał tylko nadzieję, że Danny potem jakoś ich znajdzie.
Nowy kumpel Matta poprowadził ich schodami w dół. Były tu najróżniejsze pomieszczenia z gołymi, betonowymi ścianami pokrytymi graffiti. W niektórych ludzie palili fajki albo gorsze świństwo, w innych rozłożyli się z kocami i rozmawiali swobodnie, nie musząc przekrzykiwać muzyki, która dochodziła tu stłumiona. Pomieszczenia były oddzielone od siebie tylko pustymi framugami, bez drzwi.
Mężczyzna zaprowadził ich do jednego z pustych pokoi. Jack zatrzymał się nieopodal, przy grupce jakichś ćpunów, patrząc przez pustą framugę na zajście.
- Naprawdę myślisz, że jesteś lepszy ode mnie? - spytał rywal Matta. Dzięki temu, że muzyka nie była tu tak głośno, Jack doskonale słyszał każde słowo.
Blondyn zaśmiał się.
- Stary, ja to wiem.
Mężczyzna rzucił się na niego z pięściami. Ale Matt zdołał odskoczyć na czas i wymierzył mu cios w splot słoneczny. Tamten jęknął, zgiął się wpół, ale chwilę później był już gotowy do ponowienia ataku. Zamachnął się, Matt uskoczył i wymierzył cios, ale przeciwnik go sparował. Blondyn dostał w skroń i zatoczył się.
Tymczasem Jennifer z zainteresowaniem przyglądała się przedstawieniu. Jack nie miał pojęcia, co kryło się w jej głowie, ale wyglądała na zadowoloną.
Matt był dużo lepszy w takich bójkach niż Danny, choć nie tak dobry jak Jack. On zaś nie chciał się wtrącać, ciekaw, czy tym razem Matt pokaże trochę więcej zdrowego rozsądku niż poprzednio.
Jego przeciwnik chyba zrozumiał, że tego starcia tak łatwo nie wygra. Nagle jednak na twarz powrócił mu uśmiech.
Obok Jacka przemknęło pięciu potężnych gości i skierowało się w stronę walczących.
- No, nareszcie – powiedział rywal Matta, widząc swoich kumpli. - Teraz pokażemy temu łamadze, że z nami się nie zadziera.
Matt wyraźnie zbladł. Rozejrzał się w poszukiwaniu Jacka, ale nigdzie go nie dostrzegł.
- O kurwa – zaklął.
- Chyba sobie kpisz – odezwała się Jennifer, postępując do przodu. - Sześciu na jednego? Jeśli nie potrafisz go pokonać w uczciwym pojedynku, to zapomnij o mnie.
Jack uniósł brwi. Nigdy w życiu nie posądziłby jej o taką... szlachetność? Jej rozmówca też był zdziwiony. Ale zaraz potem obleśny uśmiech wrócił mu na twarz.
- Teraz to ja sobie wezmę, co mi się należy, niezależnie od tego, czy wolisz jego, czy mnie. Mam rację, chłopaki?
Rozległ się chór ochrypłych okrzyków i potakiwań.
Jennifer tylko przewróciła oczami i mruknęła pod nosem:
- Chciałbyś.
Jack jak na razie nie miał zamiaru się wtrącać. Postanowił dać przyjacielowi szansę na zaimponowanie dziewczynie. Chciał zobaczyć, jak poradzą sobie Matt i Jennifer, a potem zaatakować z zaskoczenia.
Matt, słysząc, co powiedział jego rywal, wystąpił krok do przodu, zasłaniając dziewczynę.
- Tknij ją tylko, a skończysz na cmentarzu – zagroził.
Miał chyba nadzieję, że w ten sposób zyska w oczach Jennifer, ale ona, ku zaskoczeniu wszystkich, prychnęła wściekle.
- Nie musisz mnie bronić, sama sobie dam radę – warknęła.
Matt zamrugał, zaskoczony, i spojrzał na nią, tracąc trochę na pewności siebie.
- No, przepraszam, że chciałem być miły i pomóc. - Był widocznie zły za to, jak go potraktowała.
- Nie musisz być dla mnie miły ani mi pomagać – odparła oschle, zrównując się z nim. - Sama sobie z nimi poradzę.
Matt rzucił okiem niebezpiecznych typów i uniósł brwi.
- Z całą szóstką?
Jennifer zastanowiła się chwilę.
- Bierzemy po połowie.
Źli goście zaśmiali się, ale gdy szef dał im znać, rzucili się na nich.
Jack obserwował, jak Jennifer czmycha przed uderzeniem jednego i oddaje mu w krocze, a potem jak powala drugiego, który zaatakował ją od tyłu. Był pod wrażeniem. Ale mimo wszystko nie miała szans. Mogłaby sobie poradzić w starciu jeden na jednego albo atakując z zaskoczenia, ale w tej sytuacji brakowało jej siły. Była na przegranej pozycji.
Właśnie jeden z facetów złapał ją od tyłu. Nie mogła się uwolnić. Drugi szykował się do wymierzenia jej ciosu. Jack uznał, że pora na niego.
Wyskoczył ze swojej kryjówki, skopał jednego i powalił drugiego. Spojrzał na Jennifer, oczekując wdzięczności, ale ta zamiast tego zdzieliła go w nos otwartą dłonią.
- Auu! - zawył.
- Co ty robisz? - zawołał Matt z drugiego końca pomieszczenia, próbując bronić się przed wściekłymi atakami dwóch przeciwników. - To mój kumpel!
Jennifer spojrzała na niego, krzywiąc się. Jack wyczuł od niej alkohol. Dużo alkoholu.
- A, nie wiedziałam, przepraszam – powiedziała z uśmiechem.
Jack machnął ręką, drugą trzymając się za krwawiący nos, ale jej już nie było. Wskoczyła na plecy jednego z mężczyzn, powalając go na ziemię.
Jack potrząsnął głową, usiłując pozbyć się otumanienia i ruszył do kontrataku. Z sześciu przeciwników już tylko trzech trzymało się na nogach. Matt jakoś sobie radził, a na twarzy Jennifer, mimo sinego policzka, było widać dziecięcą radość.
Wtem rozległ się przedzierający się przez wrzaski i jęki strzał. Wszyscy zastygli w bezruchu i spojrzeli na postać trzymającą broń. Był to chłopak mniej więcej w wieku Jacka, o ciemnej karnacji i blisko osadzonych oczach. Wyglądał na makaroniarza.
- Charlie! - zawołała Jennifer ze śmiechem, próbując się właśnie wyswobodzić z uścisku jednego z przeciwników. - Dołączysz?
Ale Charlie nie wyglądał na zadowolonego. Celował w mężczyznę, który trzymał ją w garści. Tamten natychmiast puścił ją i podniósł ręce do góry.
- Co ty wyprawiasz? - warknął chłopak.
- Oj, nie przesadzaj, to tylko zabawa – odparła Jennifer wesoło.
Charlie spojrzał na nią surowym wzrokiem.
- Bawić to się miałaś na górze. Nie możesz mi tak znikać, wszędzie cię szukałem. Poza tym widziałaś swoją twarz? Co powie stryj, gdy zobaczy cię w takim stanie?
Jennifer potarła swój siny policzek.
- Czemu tak się wściekasz? - spytała smutnym głosem.
Ale Charlie jej nie odpowiedział. Spojrzał na resztę uczestników bijatyki.
- Pod ścianę wszyscy – warknął. - I ręce za głowy.
Trzej mężczyźni posłusznie wykonali rozkaz, ale Jack i Matt zawahali się.
- Wy też! Jazda!
- Czekaj, oni są w porządku – powstrzymała go Jennifer. - Pomagali mi. Trochę mizernie, ale jednak.
Charlie spojrzał na nich podejrzliwie, ale po chwili dał im znak, by się odsunęli. Potem strzelił każdemu ze stojących pod ścianą mężczyzn w łydkę. Ale w ten sposób, by kula tylko drasnęła kawałek ciała, a nie przeleciała na wylot lub utknęła w mięsie. Tamci zawyli i poprzewracali się, chwytając zranione miejsca.
Jack ucieszył się, że nie był jednym z nich. Ten cały Charlie był ostry.
W tym momencie zza futryny wypadł Danny. Makaroniarz wycelował w niego broń.
Danny podniósł jedną rękę do góry, każąc im czekać, a drugą oparł o kolano, pochylając się do przodu. Przez moment było słychać tylko jego charczenie, gdy próbował uspokoić oddech.
- Tu jesteście – wykrztusił w końcu, z trudem łapiąc powietrze jakby przed chwilą przebiegł maraton. - Szukałem was wszędzie... A potem usłyszałem strzały i...
Jennifer spojrzała na Matta z uniesionymi brwiami.
- To też wasz kumpel?
- Nie – odparł Matt ze złośliwą satysfakcją. - Ale znamy go.
- Dobra, spadamy stąd – mruknął Charlie, chowając pistolet pod marynarkę. Wziął Jennifer za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna zdążyła jeszcze puścić oko do Matta.
Blondyn ostentacyjnym ruchem złapał się za serce.
- Chyba się zakochałem – westchnął.
- Nie – mruknął Jack. - Po prostu chcesz ją przelecieć.
Matt wzruszył ramionami.
- Chyba masz rację.
Ruszyli za Charliem i Jennifer. Wszystkie pomieszczenia nagle opustoszały. Jack chciał jak najszybciej wydostać się z tego budynku. Nie wiedział dlaczego, ale wyczuł w zachowaniu Charliego jakiś niepokój, który teraz udzielił się także jemu. Ale mimo wszystko był zadowolony. Dzisiaj, mimo paru siniaków, udało im się wykonać lepszą robotę niż poprzednio. No cóż, przynajmniej Charlie ich nie zastrzelił.
Danny szedł z przodu, oddychając już normalnie. Gdy wyjrzał za ostatnią framugę, za którą były już tylko schody w dół, cofnął się gwałtownie i przyparł do muru.
- Tam są gliny – powiedział pełnym przerażenia szeptem.
Jack zmarszczył brwi. Co policja mogła robić w takim miejscu? Natomiast Matt westchnął przeciągle.
- No i co z tego? Przecież w gruncie rzeczy ty też jesteś gliną.
- No tak, ale tamci nie wyglądają jak gliniarze, tylko jak terroryści. No i trzymają Jennifer i jej kumpli.
- Jak to? - zdziwił się Jack.
Chciał ujrzeć to na własne oczy, ale w tym momencie z sąsiedniego pomieszczenia wyskoczyło trzech mężczyzn ubranych w policyjne mundury. Chłopcy byli tak zaskoczeni, że nie zdążyli zareagować, gdy tamci przycisnęli ich do ściany i spięli ręce kajdankami. Chyba właśnie odkryli powód, dla którego Charlie był taki niespokojny.
Gdy prowadzili ich do reszty, Jack przypomniał sobie to, co mówił im Danny. Że policja nie wie o ich zadaniu, więc nie byli kryci. Mogli równie dobrze wylądować w pace jak pospolici przestępcy. Zaniepokoił go ten fakt.
W pomieszczeniu było może z piętnastu policjantów. Trzymali skutych Jennifer i Charliego, a oprócz nich Spluwę, jego dwóch kumpli – jeden miał na imię Tony – i kobietę, która szlochała cicho. Culini uniósł brwi, gdy zobaczył ich trójkę. Chyba ich poznał.
- A ci to kto? - spytał dowódca oddziału, barczysty, ciemnowłosy mężczyzna o groźnym spojrzeniu, wskazując na Jacka, Matta i Danny'ego.
- Kręcili się po budynku, to ich skuliśmy – odparł mu jeden z podwładnych. - Powinni byli odejść z innymi, gdy usłyszeli rozkaz.
Jack dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dochodząca z góry muzyka ucichła. A niech to. Wcześniej tego nie zauważył...
- Nie słyszeliśmy żadnego rozkazu – warknął Matt.
Jeden z policjantów przywalił mu pałką w skroń. Uderzenie go powaliło, nie dał rady nawet jęknąć. Jack i Danny szarpnęli się, ale dowódca wymierzył w nich broń.
- Któryś chce powiedzieć coś jeszcze?
Jack patrzył na niego wściekle. To niby mieli być policjanci? Zaczynał szczerze w to wątpić.
- Tam, skąd przyszliśmy jest jeszcze sześciu gości – odezwał się Danny. Dowódca już chciał nacisnąć spust, ale zainteresował się słowami chłopaka. - Trzech jest nieprzytomnych, ale myślę, że dacie radę ich dobudzić i przyprowadzić tu.
Dowódca zmrużył oczy, ale po chwili skinął na kilku swoich ludzi i sześciu policjantów ruszyło po niedobitków. Zostało tylko dziewięciu. Jack zauważył wiele mówiące spojrzenie Danny'ego. Wiedział, co przyjaciel planował. I mimo, że ci goście wydawali się podejrzani, mieli na sobie policyjne mundury. Danny posłał mu jeszcze jedno spojrzenie mówiące: "Stary, nie pora na wątpliwości" i Jack był już zdecydowany. Powodzenie ich misji było ważniejsze niż jego sentymenty.
Jack wiedział, że Danny już uwolnił się z kajdanek. Na nadgarstku nosił zegarek, a w nim ukryty wytrych. Zawsze był przygotowany. Jack tylko czekał na sygnał.
Danny zaatakował jednego z policjantów i wyrwał mu pałkę. W tym samym momencie Jack podskoczył, a w locie przełożył kajdanki pod nogami. Teraz miał ręce z przodu. Zaatakował dowódcę, który zdziwiony wzrok wciąż miał utkwiony w Danny'm, wytrącił mu z ręki pistolet i okręcił kajdanki wokół jego szyi. Danny chwycił leżącą na ziemi broń i przyłożył do skroni dowódcy. To wszystko wydarzyło się zaledwie w ciągu kilku sekund. Reszta policjantów stanęła w bezruchu z rękami będącymi w połowie drogi do spluw.
- Tylko bez żadnych głupot – ostrzegł ich Danny, po czym, wskazując na bandę Giancarla, rozkazał: - Rozkujcie ich.
Policjanci posłusznie rozkuli Jennifer, Charliego, Spluwę, jego kumpla, kobietę i Tony'ego. Dowódca osobiście uwolnił ręce Jacka, choć nie obyło się bez przekleństw. Chłopak wziął pistolet od Danny'ego i teraz on przystawiał go do głowy zakładnika.
- A teraz załóżcie je sobie – rozkazał mózgowiec pozostałym policjantom.
Wszyscy grzecznie wykonali polecenie, patrząc spode łba na dwójkę chłystków, którym udało się pokonać ich elitarną jednostkę. Danny założył kajdanki również dowódcy.
- Oddajcie kluczyki dziewczynie. - Wskazał na Jennifer, która ochoczo przeszła od jednego do drugiego, zbierając klucze. Potem podeszła do okna i cisnęła je przed siebie.
Danny w tym czasie podszedł do Matta, który wciąż leżał na ziemi. Rozkuł go i potrząsnął nim.
- Ej, stary, żyjesz?! - wrzasnął mu do ucha.
Matt poderwał się nagle, nie do końca świadomy. Złapał się za głowę; na rozciętej skroni widać było zaschniętą krew.
- Nie chcę nic mówić – odezwała się niespodziewanie Jennifer – ale tam jest jeszcze sześciu tych gości.
- My wykonaliśmy już swoją robotę, teraz wy się wykażcie – odparł Jack, wciąż trzymając dowódcę.
Jennifer ożywiła się, ale Charlie przywrócił ją na ziemię.
- Ty zostajesz tutaj.
- Nie możesz mi rozkazywać – oburzyła się dziewczyna.
- No i co z tego? To ja jestem za ciebie odpowiedzialny. Jeśli coś ci się stanie, to nie dość, że to właśnie mi się oberwie, to jeszcze nigdy sobie tego nie wybaczę. Przecież dobrze o tym wiesz!
Jennifer przewróciła oczami i skrzyżowała ręce na piersi. Jack pomyślał, że zachowuje się jak rozpieszczona księżniczka.
- Niech ci będzie, ale to już ostatni raz.
- Tony, Ian, chodźcie ze mną – polecił Charlie. - Enzo, pilnuj jej.
- To nie będzie łatwe – zaśmiał się Spluwa.
Stał niedaleko, w ogóle nie zwracając uwagi na swoją kobietę, która za nic nie potrafiła się uspokoić.
- Widzę, że potraficie sobie radzić – powiedział, gdy Charlie, Tony i Ian odeszli, by rozprawić się z resztą policjantów. - Nie sądziłem, że po ostatnim jesteście w stanie jeszcze bardziej mi zaimponować.
Jennifer rozejrzała się po nich, zdziwiona.
- To wy się znacie?
- Poznaliśmy się parę dni temu – wyjaśnił Enzo. - Wtedy, gdy Nieposkromieni zrobili demolkę i odwołano walki. To właśnie przez nich. Ten debil – wskazał na Matta, który siedział z boku, rozsmarowując sobie skroń – wyrwał Lanę, a Vic dostał szału. Myślałem wtedy, że jeśli jeszcze raz was spotkam, to nakopię wam do dupy. Ale dzisiaj zmieniliście moje nastawienie. A to niełatwa sztuka. Brawo.
Jennifer zaśmiała się.
- A więc to wy rozbiliście cały gang Nieposkromionych? W takim razie nic dziwnego, że poradziliście sobie z garstką gliniarzy.
- Nie myślcie sobie, że ujdzie wam to na sucho – warknął dowódca niespodziewanie.
Culini podszedł do niego powoli i przyjrzał mu się od stóp do głów.
- Tego to bym zastrzelił – powiedział na głos.
Dowódca nie dał się tak łatwo zastraszyć, a jego spojrzenie wciąż było nieugięte. Wpatrywał się hardo w ciemne oczy Spluwy, jakby go sprawdzając.
- Nie rób tego. Może nam się jeszcze przydać. - Charlie i reszta wrócili. Enzo spojrzał na niego pytającym wzrokiem. - Wyjaśnię ci później.
Przez moment ich spojrzenia wydawały się przesyłać niewerbalne informacje, jakby rozmawiały ze sobą. Jennifer zainteresowała się tym tematem, o którym nikt nie chciał powiedzieć słowa.
- Po co nam glina? - spytała. - O co tu chodzi?
Charlie, możliwie jak najmniej zauważalnie wskazał głową na Jacka i Danny'ego. Ale oni i tak dostrzegli ten gest.
- Wyjaśnię ci później – powtórzył makaroniarz.
A więc chodziło o coś, o czym nie można było rozmawiać przy postronnych świadkach. Może o jakieś wewnętrzne sprawy Rodziny?
- A co zrobimy z resztą? - zapytała Jennifer, po zrozumieniu sygnału Charliego.
- To samo co z tamtymi – odparł jej przyjaciel. Skinął głową na Tony'ego i Iana, a ci chwycili pałki i zaczęli po kolei pozbawiać przytomności policjantów.
Charlie przejął dowódcę od Jacka i ruszył z nim w stronę schodów. Enzo w końcu przypomniał sobie o swojej towarzyszce. Podniósł ją z ziemi, warcząc, by się uspokoiła. Gdy był już prawie na schodach, obrócił się jeszcze i zawołał:
- Pomyślę jeszcze o tej pracy dla was, chłopaki! I dam wam znać, gdy spotkamy się następnym razem, co pewnie wydarzy się już niedługo.
Po chwili już zniknął im z oczu. Tony i Ian wkrótce skończyli swoją robotę i również rozpłynęli się w mroku schodów.
Matt zdołał się już ogarnąć i teraz stał na własnych nogach, co prawda, opierając się o ścianę. Natomiast Jennifer wyraźnie się ociągała. Była zdecydowanie zbyt pijana.
- A więc Lana? - zawołała do Matta. - Wydawało mi się, że masz lepszy gust.
- Najlepszy – odparł chłopak, próbując się uśmiechnąć, ale najpewniej znów poczuł ból, bo zaraz się skrzywił.
Jennifer odeszła, chichocząc cicho.
Pół godziny później siedzieli już w minivanie w drodze do zatęchłego mieszkania.
- Dzisiejszy dzień uważam za udany – odezwał się Matt, rozkładając się wygodnie na miejscu pasażera. Mówił, że wciąż kołacze mu w głowie, więc Jack uznał, że będzie bezpieczniej, gdy to on siądzie za kółkiem. Danny tymczasem ponownie zatopił nos w komputerze.
- Bo wydaje ci się, że się jej podobasz – mruknął Jack. - A ona się tobą bawi, nie rozumiesz? To jej najlepsza broń.
- Jesteś zazdrosny, bo nie wybrała ciebie – odparł zadowolony z siebie Matt.
Jack westchnął. Nie o to mu chodziło.
- Następnym razem to nie gadaj głupot – zawołał Danny do Matta. - Bo mogą cię zdzielić tak, że na twojej ślicznej buzi na zawsze pozostanie ślad.
Matt prychnął.
- Ja przynajmniej nie dostałem od dziewczyny – zauważył złośliwie.
Jack potarł swój nos, który pewnie był bardziej fioletowy niż śliwka. Bolał go i był pewien, że poboli jeszcze przez jakiś czas.
- To co robimy teraz? - spytał, ignorując uwagę blondyna. - Czekamy, aż Spluwa się z nami skontaktuje czy wymyślamy jakąś nową akcję?
- Daj mi chwilę pomyśleć – mruknął Danny.
Jack z powrotem skupił się na drodze.
- A co powiecie na to – bal charytatywny u Jacome'a Mauriex? - odezwał się w końcu Danny.
Matt skrzywił się.
- Co to za dziwny koleś?
- Francuz, debilu – burknął Danny. - Słuchajcie, Mauriex co roku organizuje taki bal dla najbardziej zamożnych obywateli Chicago. Zbiera w ten sposób pieniądze na biednych, bezdomnych, sieroty i na biedne, bezdomne sieroty. Czy coś. W każdym razie nasz Gi zawsze pojawia się na tym balu i to w otoczeniu rodziny.
- I co niby mielibyśmy zrobić? - spytał sceptycznie Matt. - Przecież połowa jego rodziny nas zna. Co byśmy im powiedzieli, gdyby zobaczyli nas na tym balu? Dla nich jesteśmy początkującymi bandziorami.
Danny zastanowił się przez chwilę.
- Możemy iść tam jako ochroniarze. Nie będziemy rzucać się w oczy, ale jak który nas przyuważy, to spokojnie możemy powiedzieć, że nas wynajęli.
- To niegłupi pomysł – powiedział powoli Jack. - Spluwa zdaje się nas lubić. Jennifer jeszcze nas nie chce zamordować, więc możemy spróbować. Poobserwujmy ich, może dowiemy się czegoś ciekawego?
- A więc postanowione! Następny przystanek – bal charytatywny u Jacome'a Mauriex!

***

Przepraszam za taką długość, ale jak już zacznę pisać o chłopakach to nie mogę skończyć :p No i nie chciałam dzielić rozdziału na dwa. Poza tym po spokojnych, zapoznających rozdziałach chcę jak najszybciej iść z akcją do przodu. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :D

Jak zwykle jestem ciekawa Waszych obiektywnych opinii, bo sama nie jestem w stanie stwierdzić, czy to, co piszę podoba się innym (mnie osobiście - owszem ;)).

Zapraszam do czytania i komentowania xD

Ślę całusy,
Naiada

15 komentarzy:

  1. Wreszcie jestem na bieżąco!
    Eh, chłopaki, chłopaki... Matt zaczyna mnie trochę irytować tą swoją pewnością siebie. Flirciarz jeden. Ale to dobrze w sumie, bo lubię denerwujące postacie. A Twoje są wyjątkowo wyraziste i oryginalne, co podkręca fabułę ;)
    Fajnie, że wreszcie się spotkali - nasi niedoszli szpiedzy i rodzinna mafia. To może być ciekawe.
    + ten opis walki podobał mi się znacznie bardziej niż tamten. Jakoś tak technicznie, opisami i wgl. Dla mnie lepiej ;)
    Charles jest taki... nadopiekuńczy. Taki starszy brat. Nie dziwię się, że samowystarczalna Jennifer się buntuje.
    Jednak czegoś mi brakuje... Nie wiem czego, ale mam jakiś niedosyt.

    Tak czy owak, dużo weny życzę i miłych wakacji (korzystaj, póki czas!) :)
    PS. Nie wiem, czy to Twoja tematyka, ale zapraszam też do mnie: Arkana Głosu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, dziękuję Ci bardzo za te wszystkie komentarze pod tym i poprzednimi rozdziałami ;* Bardzo się cieszę, że chciało Ci się czytać historię od samego początku, bo, nie ukrywam, że gdybyś zrobiła inaczej, sporo by Cię ominęło ;)
      Szczerze, to mnie Matt irytował od samego początku, ze wszystkich był moim najmniej ulubionym bohaterem. Ale teraz, po tych jego akcjach myślę, że bez niego byłoby nudno i kocham go całym sercem! Może i Tobie ta miłość też się udzieli ;) Dziękuję, że tak doceniłaś stworzone przeze mnie postacie :)
      Wow, nie sądziłam, że zrobiłam jakiś postęp w opisach walki. Super, jestem z siebie dumna :D
      Jak tylko dowiesz się, czego Ci brakuje, daj mi znać, a być może uda mi się uzupełnić tę lukę :P
      Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarze i pozdrawiam :*
      PS. Możesz się mnie spodziewać jutro

      Usuń
    2. Oczywiście, że by mnie ominęło! A przyznam się szczerze, że mój wewnętrzny leniwiec zniechęca mnie do czytania opowiadań, które mają już więcej niż 3-4 rozdziały... A u Ciebie jakoś wyjątkowo mi się spodobało, pokonałam lenia i nadrobiłam :D
      Matt to pewny siebie flirciarz, Danny wyluzowany mózgowiec, tylko Jack póki co nie wywołuje u mnie większych emocji (jak to powiedział kolega niżej - neutralny). Jednak fajnie, że wplotłaś między nich jakiś konflikt - mam dziwny sentyment do skłóconych facetów, dużo większy niż do skłóconych dziewczyn :p
      To teraz byle do soboty! ^^

      Usuń
  2. Nie dziwię Ci się, że lubisz pisać o chłopakach, bo też bardzo przyjemnie się o nich czyta! I przyznam, tutaj się popisali! Chociaż mam takie wrażenie, że gdyby nie genialne i spontaniczne pomysły Dany'ego, to polegliby już dawno. No i zwrócili na siebie uwagę Jennifer i nie zginęli! I najwyraźniej wdali się w łaski Spluwy! Mają co świętować, chociaż to zapewne dopiero początek. I mam takie dziwne przeczucie, że ten bal charytatywny też skończy się jakąś akcją, bo w końcu z naszymi chłopakami nie mogłoby być spokojnie xD
    W ogóle to podczas tej akcji przez chwilę myślałam, że naprawdę gliny ich przyskrzynią i będą mieli poważne kłopoty, bo w końcu ich operacja jest ściśle tajna, ale szczęście, że udało im się wydostać. I powoli zaczynam się zastanawiać, czy to rzeczywiście Danny jest moim faworytem, bo jakoś ostatnio mam słabość do Matta. On jest taki słodki, jak się zakochuje w każdej ładniejszej dziewczynie!
    Podoba mi się ta historia i na pewno będę tu zaglądała. Dodałam do obserwowanych, ale mam taką prośbę, że gdybyś mogła, to informuj mnie o nowościach u mnie w zakładce "Linki" bo mam tendencję do zapominania o skomentowaniu.
    Pozdrawiam :*
    http://uwiezieni-w-przeszlosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak bardzo się cieszę, że lubisz czytać o chłopakach! To moje trzy oczka w głowie i moim zamiarem było, by wprowadzili nieco humoru i lekkości do tego opowiadania. Chyba im się to udało :D Nie pamiętam czy to Ty, czy może ktoś inny, ale jakiś ktoś w komentarzu pod którymś z poprzednich postów słusznie zauważył, że chłopaki się dopełniają. No i właśnie Danny jest od myślenia i ratowania z ekstremalnych sytuacji, w końcu to geniusz, nie ;) Mogę Ci zagwarantować, że bal charytatywny na bank nie skończy się spokojnie, jak to koncertowo zauważyłaś :D
      Nie ma sprawy, z przyjemnością będę Cię informować :)
      Bardzo dziękuję za ten komentarz i wszystkie poprzednie :*
      Pozdrawiam cieplutko

      Usuń
  3. Nie wiem czy dobrze zrozumiałem - Matt zapytał i Matt sam sobie odpowiedział? A już myślałem, że tylko ja sam sobie odpowiadam na zadane pytania xD Coraz bardziej lubię Matta. Dany mnie zaczyna męczyć, a Jack jest dla mnie taki neutralny. Muszę przyznać iż nie przepadam za czytaniem o panach, no chyba że jedynie o Mattim. Oni są tak błaznowaci, że... no bardziej niż mój Bastian Brown, a nie wiedziałem, że takie coś jest w ogóle możliwe. Może gdyby byli jakimiś przypadkowymi osobami, ochroniarzami, czy coś, to bym ich polubił, ale jak na FBI to są słabi, tak nieprofesjonalni, że ciężko ich tolerować.
    Ja tam lubię długie rozdziały i lubię Jennifer, oraz jej opiekuna-przyjaciela (Czarka).
    Cała akcja jako tako poszła, ale trochę grubymi nićmi zszywasz fabułę. Jak oni sobie to wyobrażają? Wejdą na bal charytatywny i co "jesteśmy z ochrony". Sądzą, że nikt tego nie sprawdzi? Że nikt się w tym nie połapie, że ściemniają? Cały czas mi coś w chłopakach i ich znaczącej roli w opowiadaniu nie gra.
    PS. Wybacz, że komentuję od "dupy strony", ale czytałem dwa rozdziały pod rząd i zacząłem komentarz po prostu od tego, gdyż tutaj miałem mniej do napisania, a tam (pod 4) się rozwlekę...
    PS2. Dodaje link do twojego bloga u siebie w "polecane blog" i jak możesz to tam mnie informuj, gdy dodasz kolejny rozdział, nawet jeśli będę "w tył z czytaniem". Po prostu tak unikam bałaganu, bo gdy coś przeczytam to usuwam komentarz i wiem ile mi jeszcze zostało...
    http://dariusz-tychon.blogspot.com/p/polecane.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, no to się doigrałam, chciałam jechania po moich bohaterach i mam :) miałam właśnie takie wrażenie, że moja sympatia do chłopaków trochę przysłoniła mi oczy i przesadziłam w jedną stronę, ale strasznie nie chciałam, żeby byli takimi typowymi, zimnymi profesjonalistami. Ale masz trochę racji. Postaram się w następnych rozdziałach poprawić ich profesjonalizm, ale tak by nie pogubili po drodze charakterów, bo wydaje mi się, że to byłaby wielka strata. A jeśli chodzi o tych ochroniarzy to nie miało być tak, że oni sobie wejdą na przyjęcie i będą udawać ochroniarzy, ale że się wynajmą. Mają tam swoje kontakty i te sprawy i myślę, że to nie byłoby trudne.
      Dziękuję za każde słowo krytyki, bo jestem tylko człowiekiem (i dopiero początkującą pisarką) i mogę nie zauważyć, że coś jest nie tak ;)
      Jasne, że będę Cię informować :)
      Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze :D

      Usuń
  4. Ale mnie zaskoczyłaś! W tym rozdziale Jen kompletnie mnie rozwaliła;D Dlaczego? Bo pokazałaś ją od calkowicie innej strony. Do tej pory słyszeliśmy, że Jen jest groźną morderczynią, której każdy się boi, a tutaj co? Normalna dziewczyna, rządna przygód, zabawy, alkoholu. Mam wrażenie, że na tej imprezie kompletnie się wyłączyła i zapomniała o tym kim jest i co robi. Po prostu dala się ponieść imprezie i z jednej strony to rozumiem, a z drugiej nie. Każdy potrzebuje chwili oddechu, więc nie dziwi mnie, że pozwoliła sobie na taką balangę. Ale! Osoba jej pokroju ma też wiele wrogów, powinna uważać kogo do siebie dopuszcza. Mam wrażenie, że jakby ktoś chciał ją zabić, to tego dnia miałby na to niebywałą okazję. Trochę wyłączyła czujność, a nie powinna. Ale podobało mi się wejście chłopaków;D I kazało się, że to lubowanie w podrywach Matta wreszcie się na coś przydało:D Ciekawa jestem, co będzie dalej i czy ich wątek się jakoś rozwinie. W sumie Jen już jest kimś zauroczona, ale może powstanie trojkącik?:D Byłoby ciekawie, haha;D

    Pozdrawiam! ;*
    A jak znajdziesz chwilkę to zapraszam do siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście obok był Charlie i pełnił rolę anioła stróża :D Otóż to, jak mówiłam Jennifer ma wiele twarzy, a i to jeszcze nie wszystkie, jakimi dysponuje. Trójkącik? Jak Wy wszyscy patrzycie do przodu! To przecież tylko niewinny flirt na imprezie. Albo i nie ;)
      Pamiętam o Twoim opowiadaniu i wpadnę do Ciebie jeszcze dzisiaj, nie martw się ;)
      Pozdrawiam i dziękuję bardzo za komentarz :D

      Usuń
  5. Chłoooopcyyy :3 Jak ja za nimi tęskniłam.
    Każdy z nich jest inny, to mi się cholernie podoba.
    No i w końcu doczekałam się ich spotkania z Jennifer. Przyznam, że trochę inaczej je sobie wyobrażałam, ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczyłaś.

    Z rozdziału na rozdział jestem coraz bardziej zaintrygowana. I przyznam, że nieśmiało sobie marzę, że kiedyś Jack i Jennifer, takie małe-wielkie JJ czy coś… xD

    Cóż mogę więcej powiedzieć… Weny życzę i przepraszam, że znowu mam takie opóźnienie! :)

    Pozdrawiam,
    Hagiri z Rozmów Międzymiastowych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka mnie radość rozpiera, gdy cieszysz się moimi chłopcami :D Ja też inaczej sobie wyobrażałam ich pierwsze spotkanie, ale wyszło jak wyszło. Ale obiecuję, że jeszcze to wynagrodzę ;)
      Cóż, na pewno jakieś XJ się pojawi, ale co kryje się pod X... Tego możesz się jedynie domyślać ;)
      Dziękuję Ci bardzo za komentarz i za to, że cały czas jesteś ze mną, nawet z małymi opóźnieniami ;*

      Usuń
  6. Nie przepraszaj za długość! Długość jest super. Lubię takie treściwe notki. Zwłaszcza, kiedy są tak przepełnione akcją jak u Ciebie.
    Nie mogłam oderwać wzroku od tego wszystkiego. Zwłaszcza scena uwalniania się przez chłopaków, typowo Bondowski myk z kajdankami. Mrrr.
    Ale galopuję. Na początku. Chłopcy z ferajny są genialni <3. Zwłaszcza ich odzywki. Moja ulubiona to ta na temat ego xD. Czyta się to z ubawem.
    No i Jenifer. Moja Jenny. Moja idolka. Bożżżżżżże, jak ja bym chciała być taką kobietą. Taką trochę Black Widow. Taką bezwzględną seksbombą. Rozmarzyłam się *,*
    Niemniej jednak, rozdział super, no i mam nadzieję, że wkrótce pojawi się nowy <3.
    pozdrawiam,
    candlestick z http://crownsjewel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie ten myk zaczerpnęłam od Jackie Chana, ale może Bond też się nim posługiwał ;) Super, że Ci się podoba, strasznie się cieszę, że bawią Cię ich odzywki, bo ja nigdy nie wiem, czy tekst spełnia swoją funkcję czy nie. Ale gdy czytam takie komentarze, to wydaje się, że tak :D
      Cóż ja mogę rzec na temat Jennifer? Nic dodać, nic ująć. Super, że Ci się spodobała jej postać :D
      Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;*

      Usuń
  7. Co do twojego pytania odnośnie tego czy naprawdę nie lubię Danego, to tak, naprawdę go nie lubię i przypomina mi mojego szwagra xD Za szwagrem też nie przepadam ;-( Ale on za mną ponoć bardziej więc... ani mnie to ziębi ani grzeje. Danna nie lubię, jest moim zdaniem najgorszym z bohaterów (tych głównych, do których zaliczam (w kolejności od najulubieńszych): Matta, Domina, Jenni, Starego Fabiano, Charliego i Amelkę i Jacka na równi, potem są jeszcze synowie Fabiano, wielu, wielu innych wolnych i pustych miejsc które czekają na zapełnienie i dopiero Dann).
    Rozdział fajny i klimat fajny. Boże, aż sama bym pobalowała w takim miejscu. O wiele bardziej lubię domówki, niż kluby i bale na salonach, dlatego na miejscu chłopaków nawet bym się na taki bal nie pchała.
    Podobało mi się, że Matt zwrócił uwagę na Jenni i że ona go nie spławiła, tylko wydaje się, że go nawet polubiła <3 Wyczuwam seksik, może nawet nie jednorazowy, ale coś na dłużej, ale nie na poważnie, na dłużej ale bez powagi, bo do wspólnych kolacji, spacerków za łapki i wymieniania czułych słówek tych dwoje mi nie współgra. Matt nie wydaje się być typem romantyka, a Jenni nie wydaje mi się by chciała takiego podrywacza na więcej niż kilka nocy po kilka godzin, gdzie osiem razy po dwa razy (czy ja mam brudne myśli?).

    Pewnie już mi się nie uda skomentować szóstego rozdziału po przeczytaniu ;-( Ale i tak się postaram, bo własnie przymierzam się do jego przeczytania. Praca na piętnastą, a jeszcze dojazd przede mną ;-( Jak ja bym chciała by mi się chciało tak jak mi się nie chce... xD (mowa o pracy oczywiście, bo czytać twoje opowiadanie mi się chce, i to bardzo, nawet się oderwać nie mogę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, biedny Danny. Aż tak bardzo go nie cenisz? Uśmiałam się, czytając jego pozycję na Twojej liście najulubieńszych bohaterów. Teraz mam ochotę go przytulić ;)
      Cieszę się, że doceniłaś klimat. Tak, rzeczywiście Matt i Jennifer pasują na taką jednorazową przygodę, wiele osób mi to mówi. Co jednak z tego wyjdzie? Zobaczymy.

      Usuń