Jennifer
stała przed lustrem, krytycznie przyglądając się swojemu odbiciu.
Nie byłoby prawdą, gdyby powiedziała, że nigdy nie przejmowała
się swoim wyglądem. Tylko dziewczyny, które za wszelką cenę chcą
być uznawane za wyluzowane, tak mówią. A tak naprawdę wszystkie
przykładają wagę do swojego wyglądu, czasem mniejszą, czasem
większą, ale zawsze. Jennifer miała to szczęście, że nie
musiała poświęcać dużo czasu swojej urodzie, a i tak wyglądała
zniewalająco. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych, nie robiła
tego dla innych – chłopaków, koleżanek czy nieznajomych – ale
dla siebie. Tylko i wyłącznie dla siebie. Być może dlatego, że
był to jeden z niewielu aspektów jej życia, nad którym miała
stuprocentową kontrolę.
Jej
pracodawców nie obchodziło, jak wyglądała, dopóki potrafiła
wykonać zadanie, za które jej zapłacono. Nawet stryj nie mieszał
się w to, co nazywał aspetto generale,
chyba że akurat miała pokazać się publicznie razem z nim. W
pozostałych przypadkach ufał, że bratanica go nie zawiedzie i
pozwalał jej na swobodę.
Dzisiaj
jednak nie wystarczyło, żeby Jennifer podobała się sobie. Dzisiaj
musiała prezentować się nienagannie dla innych. Zatem dłużej niż
zwykle zajęło jej ślęczenie przed lustrem.
Dzisiaj
Jennifer szykowała się na kolejną Akcję. Ta jednak była
trudniejsza i zupełnie inna od pozostałych. Ta Akcja nie miała się
zakończyć tej nocy, ale trwać dłużej. Kto wie, jak długo? Na
tej Akcji nie miało być trupów, choć ofiara była przewidziana. I
to jaka...
Rozległo
się pukanie do drzwi i do pokoju wkroczył jak zawsze uśmiechnięty
Charlie.
Pokój
Jennifer, co dla niektórych mogłoby wydać się dziwne, wbrew
pozorom wcale nie był ciemny czy mroczny. Dziewczyna najwyraźniej
uznała, że w całym jej życiu jest za dużo ciemności i mroku,
żeby jeszcze umieszczać je w sypialni. Chociaż pewnie nawet nie
zdawała sobie z tego sprawy. W
każdym razie w pokoju królował błękit i najróżniejsze jego
odcienie. Podłoga składała się z pięknych, ciemnobrązowych
paneli, a meble były zrobione ze szlachetnego drewna o podobnym
kolorze. Baldachim i pościel ogromnego łóżka miały odcień
ciemnego niebieskiego, wręcz wpadającego w chaber, a długie zasłony
stanowiły przyjemny misz-masz złota i błękitu. W sypialni, oprócz
łóżka i równie wielkiego lustra, było jeszcze biurko z
komputerem, jak zwykle zawalone i zabałaganione, obrotowe krzesło i
dwa wygodne fotele o obiciu nawiązującym do łóżka. Drzwi po
prawej od wejścia prowadziły do maleńkiego przedsionka, z którego
można było się dostać do przepięknej łazienki i garderoby o wymiarach wielorybiego żołądka. Owszem, Jennifer żyła
w przepychu, ale wcale tego nie zauważała. Gdy ktoś od zawsze żyje
w tak "bajecznym" świecie, nigdy nie będzie w stanie go
docenić. Chociaż świat Jennifer już od dziesięciu lat nie
przypominał bajki.
-
Gotowa? - spytał Charlie, wyciągając do niej rękę.
Dziewczyna
zignorowała go i z powrotem odwróciła się do lustra.
-
Po co to ciągle robisz? - zdziwił się chłopak. - Przecież
wyglądasz obłędnie.
-
Chcę sobie poprawić humor – wyjaśniła Jennifer ze słodkim
uśmiechem, po czym chwyciła wciąż wyciągniętą rękę
Charliego. - Idziemy?
-
Pewnie, twój ukochany czeka już od dobrych pół godziny.
Jennifer
zgromiła go wzrokiem.
-
Jeśli jeszcze raz tak go nazwiesz, wydłubię ci oczy łyżką i
każę je zeżreć.
Charlie
zaśmiał się, nie zwracając uwagi na groźbę dziewczyny. Był
chyba jedynym człowiekiem na świecie, który miał
na to przyzwolenie. Gdyby
ktoś inny pozwolił sobie na taką nonszalancję w stosunku do
Jennifer Fabiano... Cóż, lepiej nie mówić tego na głos...
-
Panie przodem – rzekł Charlie uroczyście, kłaniając się i
przepuszczając dziewczynę w drzwiach.
-
Nie wydurniaj się –
zgasiła
go.
Wyszli
na korytarz i ruszyli przed siebie. Nawet głupi hol w rezydencji
Fabianów był urządzony z przepychem. Podłoga była wyłożona
białym marmurem, na oknach wisiały zasłony z ciężkiego atłasu,
a obrazy na ścianach to autentyki, a nie jakieś marne podróbki.
-
Co jeszcze możesz mi o nim powiedzieć? - spytała Jennifer
Charliego, gdy przemierzali długi korytarz. Rezydencja Fabianów
była ogromna i nieraz przejście z jednego pomieszczenia do drugiego
zajmowało niewiarygodnie dużo czasu.
-
Ma trzydzieści lat. -
Charlie jak zwykle był przygotowany. - Czerpie zyski z handlu
narkotykami. Nie należy do żadnej z Rodzin i z żadną nie ma
powiązań. Jak na wolnego strzelca radzi sobie całkiem nieźle.
Zaszedł wysoko.
-
To wszystko już wiem
– mruknęła Jennifer. - Może
okazać się przydatny.
-
Jak najbardziej. Myślę, że
w innym przypadku szef wcale by się nim nie zainteresował. A
tymczasem chce, żebyś go przekabaciła. Podobno Larotti chcą
położyć na nim swoje chciwe łapska, więc musisz trzymać
rękę na pulsie.
Jennifer
skinęła głową w milczeniu, jeszcze raz na spokojnie przypominając
sobie plan działania i wszystko, co wiedziała o swojej ofierze.
Zatrzymali
się u szczytu schodów. To była ostatnia szansa, żeby spokojnie
porozmawiać. Ofiara czekała w salonie na parterze, który nie był
odgrodzony od holu żadnymi drzwiami, tylko otwartym łukiem.
-
Dasz radę? - spytał Charlie z niepokojem w głosie, próbując
spojrzeć jej w oczy, ale Jennifer skutecznie unikała kontaktu
wzrokowego.
-
Jasne, w końcu jest facetem,
nie? - upewniła się, patrząc w przestrzeń.
-
No... - mruknął Charlie.
-
Więc jest mój.
Ruszyła
schodami w dół. Jej głowa
była zupełnie pusta, nie kłębiły się w niej żadne myśli. Nie
bała się i nie ekscytowała. Była spokojna i wyciszona,
przygotowana w stu procentach na czekające ją zadanie. Pewnym
krokiem wkroczyła do salonu.
Było
to chyba jedno z największych pomieszczeń w rezydencji. Piękne,
błyszczące panele w kolorze bursztynu przykrywał gruby, czerwony
dywan. Po prawej stronie stał kominek stylizowany na dziewiętnasty
wiek. Wokół niego ustawione były sofy i fotele przykryte
drogim, bordowym obiciem i stojące na nogach w kształcie złotych
łap. Na ścianach wisiały obrazy Veronesego
i Caracciego. Wielkie
okna wpuszczały dużo światła, sprawiając, że salon, mimo
przepychu, wydawał się jasny i przytulny, a wiszące nad nimi
ciężkie, czerwono-złote zasłony dodawały mu jeszcze więcej
elegancji. Nie było tu ani telewizora (znajdował się w osobnej
sali kinowej), ani regałów na książki, ani żadnych innych mebli,
za wyjątkiem maleńkiego stolika
na kawę i barku na alkohol znajdującego się w głębi
pomieszczenia. Salon służył tylko i wyłącznie do przyjmowania
gości.
Domenico
Rocoli siedział w nonszalanckiej pozycji na jednym z foteli z
kieliszkiem wina w dłoni. Miał czarne włosy, prosty nos i zadbaną
brodę. Jego oczy były tak ciemne, że niemal nie dało się
odróżnić tęczówek od źrenic. Na dużych ustach wykwitł
szelmowski uśmiech, a gęste brwi były uniesione. Na sobie miał
idealnie skrojony garnitur, a dwa guziki białej koszuli były
zawadiacko odpięte. Gdy Jennifer go zobaczyła, z
trudem zakamuflowała swoje zaskoczenie pod maską obojętności.
Nie spodziewała się, że będzie aż tak
przystojny i że zrobi na niej aż
takie wrażenie.
On
również ją obserwował, jakby czekał na jej pierwszy ruch. Ale
Jennifer wciąż stała w miejscu, pozwalając, by na jej twarz z
wolna wystąpił wyraz chłodnego zainteresowania.
W
końcu mężczyzna odstawił wino na stolik, podniósł się i
podszedł do niej.
-
Zgubiłaś się, panienko? - spytał niskim, elektryzującym głosem,
który sprawił, że młode serce dziewczyny zadrżało.
Zezłościł
ją ten poryw, ale zignorowała go, nie dając nic po sobie poznać.
Natomiast wyszukany zwrot "panienko" rozbawił ją na tyle,
że jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Który zniknął, gdy
tylko Rocoli ujął jej dłoń i schylił się, by złożyć na jej
wierzchu pocałunek. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania,
toteż przez krótki moment nie wiedziała, co począć. Staroświecki
sposób bycia mężczyzny zaskoczył ją, ale i na pewno pochlebił.
Miło jest być adorowaną w ten sposób. Gdy Rocoli wrócił do
pozycji wyprostowanej, Jennifer była już opanowana. Jej twarz
wyrażała chłodną uprzejmość, a usta układały się w stonowany
uśmiech.
-
Zważając na to, że to mój dom, w którym mieszkam już dość
długi czas, ciężko mi się tu zgubić – odpowiedziała na jego
pytanie, unosząc brwi.
Nie
miała
zamiaru zachowywać
się przy nim naturalnie. Nie
zamierzała też grać rozochoconej nastolatki. Jej plan był prosty.
Chciała trzymać go na dystans, udawać, że wcale się nim nie
interesuje, by to on podjął próbę zdobycia jej. A podejmie ją na
pewno. Jennifer już o to zadba. Kilka niby przypadkowych, acz
dokładnie przemyślanych ruchów i gestów, a będzie częstym
gościem w snach Rocolego.
-
Naturalnie – odezwał się mężczyzna, wyciągając dłoń w jej
stronę. Nie wydawał się przejęty bezczelnością swoich
poprzednich słów. Wręcz przeciwnie – zachowywał się aż za
bardzo swobodnie. - Czy zechcesz
przyłączyć się do mnie, panienko?
Jennifer
zmrużyła oczy i zlustrowała go wzrokiem. Nie mogła za bardzo
ułatwić mu zadania, musiała jeszcze trochę się z nim podroczyć.
Gdyby miał za łatwo, mógłby szybko zrezygnować, a na tym jej nie
zależało.
-
Do pana? - spytała z delikatną, ledwie zauważalną nutką kpiny w
głosie. - A kimże to pan jest, że proponuje mi swoje towarzystwo?
Skąd mogę mieć pewność, że będę z panem bezpieczna?
Rocoli
uśmiechnął się. Ale nie był to jakiś zwyczajny, pospolity
uśmiech. Był to najpiękniejszy uśmiech, jaki Jennifer
kiedykolwiek widziała i aż dech jej zaparło na ten widok.
-
Myślę, że akurat ty jesteś w stanie sama zadbać o swoje
bezpieczeństwo, panienko Fabiano – rzekł Rocoli, posyłając jej
znaczące spojrzenie.
Jennifer
wciągnęła powietrze do płuc i zmarszczyła brwi. Zdziwiło ją,
że mężczyzna ją rozpoznał. Chociaż z drugiej strony nietrudno
było się domyślić, że spotkana w rezydencji Fabianów młoda
dziewczyna to właśnie Jennifer Fabiano. Chyba nawet skończony
idiota skojarzyłby te fakty. No i spodobało jej się, że Rocoli
zna i docenia jej umiejętności. To mile połechtało jej dumę.
-
A
więc zna mnie pan? - Chwyciła jego wciąż wyciągniętą dłoń i
pozwoliła zaprowadzić się do jednej z sof. Starała się
zignorować dreszcze, które poczuła po kontakcie z jego gorącą
skórą. Przełykając ślinę, usadowiła się na sofie, a on zajął
miejsce obok.
-
Oczywiście
– odparł ochoczo, przyglądając jej się uważnie ciemnymi
oczyma. Jennifer z jednej strony miała ochotę schować się przed
tym wzrokiem, a z drugiej chciała, by już nigdy się od niej nie
oderwał. - Każdy szanujący się... hm... biznesmen powinien ciebie
znać. Inaczej nie liczy się w tej branży.
Jennifer
poczuła, jak jej ego puchnie i wypełnia cały pokój, a nawet
wylewa się przez łuk na korytarz. Uśmiechnęła się szczerze i
bez zastanowienia, zadowolona z komplementu. Przez moment panowała
cisza, w trakcie której rozmówcy przyglądali się sobie uważnie,
choć Jennifer coraz trudniej było się skupić.
Nagle
Rocoli poderwał się z siedzenia, wyraźnie zawstydzony.
-
Najmocniej cię przepraszam, panienko – bąknął, a Jennifer
zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc za co. - Zwykle moje maniery są
nienaganne, ale zrozum, że słuchanie historii o tobie a spotkanie
cię na żywo, w pełnej okazałości, to dwie zupełnie różne
rzeczy. Musisz wybaczyć zapatrzonemu w tobie i
twej urodzie
mężczyźnie tę gafę. - Schylił się i ponownie pocałował jej
dłoń. - Nazywam się Domenico Rocoli.
A
więc o to chodziło! Rzeczywiście, wcześniej się nie przedstawił
i teraz Jennifer dziękowała sobie w duchu, że nie dała mu poznać,
że wie kim jest. Przez chwilę nawet pomyślała, że celowo z
tym zwlekał,
by przekonać się, czy dziewczyna wie, z kim ma do czynienia. Jakby
ją sprawdzał... Chociaż nie, był taki uprzejmy i sympatyczny, że
to na pewno przez roztargnienie spowodowane jej pojawieniem się
zapomniał się przedstawić.
Jennifer
obdarzyła go uśmiechem, a on wypuścił ze świstem powietrze,
jakby z jego serca spadł ciężar. Nie wrócił na miejsce obok
dziewczyny, tylko zabrał się za przeszukiwanie barku.
-
Jeden z waszych ludzi powiedział, że mogę się częstować –
wyjaśnił, wyjmując kieliszek i napoczętą butelkę wina.
Jennifer
obserwowała go uważnie. Zdała sobie sprawę, że byłoby jej
bardzo smutno, gdyby okazało się, że jednak miała go zlikwidować.
Różnił się zupełnie od wszystkich jej poprzednich ofiar. Nie
potrafiła dostrzec żadnych mankamentów ani w jego urodzie, ani w
zachowaniu. Nie irytował jej, jak inni, a intrygował. I to jak!
Jennifer była zafascynowana jego postacią, zgrabnymi i energicznymi
ruchami oraz czarnymi oczami.
Rocoli
położył przed dziewczyną kieliszek i napełnił go winem, potem
wziął oba, podał jednego Jennifer i usadowił się wygodnie obok
niej. Czuła na sobie jego spojrzenie, które powodowało ciarki
zaczynające się na karku i schodzące dalej wzdłuż kręgosłupa.
-
Co
pana tu sprowadza, panie Rocoli? - spytała.
Spojrzenie
mężczyzny stało się bardziej uważne, choć niedoświadczony
obserwator mógłby tego nie zauważyć. Zaś dla Jennifer był to
sygnał, że teraz musi skupić się jeszcze bardziej niż do tej
pory. Rozmowa właśnie przechodziła na niebezpieczniejsze tory. Co
prawda, jej zadaniem było tylko upewnienie się, czy Rocoli na pewno
wejdzie w spółkę z jej stryjem, ale nie potrafiła oprzeć się
pokusie, by dowiedzieć się czegoś więcej. Giancarlo jakoś nigdy
nie kwapił się, by wtajemniczać bratanicę w interesy niezwiązane
z jej Akcjami, a ona zawsze była tego niezmiernie ciekawa.
-
Propozycja współpracy – odparł Rocoli wymijająco i upił łyk z
kieliszka. - Od samego Giancarla Fabiano.
-
I przystanie pan na nią? - dopytywała Jennifer, z zapałem
obserwując, jak odgarnia niesforny kosmyk czarnych loków, który
opadł mu na twarz.
Rocoli
poprawił się na sofie i nachylił się nieco w jej stronę, patrząc
jej prosto w oczy.
-
To zależy od wielu czynników – powiedział ściszonym, wibrującym
głosem, który sprawił, że dziewczynie zatrzęsły się kolana. -
Przede wszystkim od oferty pana Fabiano.
Jennifer
zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, o czym mówił mężczyzna. Jaka
oferta? Przecież jej stryj nigdy nikomu nie składał żadnej oferty
w zamian za współpracę. Ludzie sami się do tego garnęli. O co
więc w tym wszystkim chodziło?
-
Stryj ci tego nie wyjaśnił? - zdziwił się Rocoli, zauważywszy
jej konsternację.
Jennifer
wyczuła w jego głosie jakieś dziwne napięcie i od razu zdała
sobie sprawę, że źle zrobiła, pokazując swoje odczucia. To ten
mężczyzna tak na nią działał. O rany, musiała wziąć się w
garść, bo polegnie. Ale niby jak miała to zrobić, skoro gdy tylko
spoglądała w jego czarne oczy, traciła oddech? Była wściekła na
swoje ciało, że reagowało w ten sposób. Tak jak gdyby nigdy
wcześniej nie widziała przystojnego mężczyzny. Spokojnie. Weź.
Się. W. Garść.
-
Stryj nie nawykł do opowiadania mi o swoich interesach – odparła
nonszalanckim tonem. Założyła nogę na nogę tak, że materiał
spódnicy poderwał się nieco do góry, odsłaniając jej uda. Z
satysfakcją zauważyła, że Rocoli walczy ze sobą, by nie spojrzeć
w tę stronę. Zatryumfowała w duchu; czuła, że przejmuje kontrolę
nad sytuacją.
-
Interesujące – mruknął do siebie Rocoli. - A więc Giancarlo ci
nie ufa?
Tak
bezpośrednie pytanie zbiło ją z tropu. Przewaga, którą zyskała
tuż przed chwilą, prysnęła. Znowu straciła kontrolę. Miała
wrażenie, że Rocoli ją sprawdza. Nie wiedziała po co, ale czuła
to aż nazbyt wyraźnie. Nagle ogarnęła ją złość. Jak on śmiał
zadawać takie pytania w jej własnym domu, siedząc na jej
sofie? Był bezczelny.
-
Myślę, że akurat ta kwestia nie powinna pana obchodzić –
odparła lodowato, a temperatura w salonie spadła o kilka stopni w
dół. - Moje relacje ze stryjem w żadnym stopniu nie zagrażają
waszym interesom.
Dostrzegła
zaskoczenie na twarzy Rocolego, a także jakiś dziwny błysk w jego
oczach. Jednak już chwilę później jego mina wyrażała jedynie
skruchę.
-
Oczywiście, przepraszam. Masz rację, te
sprawy nie powinny mnie obchodzić. To było niegrzeczne z mojej
strony. Wybaczysz mi?
Mówiąc
to, chwycił jej dłoń i otoczył swoimi. Jennifer znów poczuła
elektryzujące gorąco jego skóry, które nie pozwalało skupić się
na niczym innym. Jej serce tym razem nie wytrzymało i oszalało;
zaczęło się miotać jak dzikie zwierzę uwięzione we wnykach, za
wszelką cenę chcąc wydostać się z jej piersi.
Nie
potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie, nie potrafiła też
spojrzeć mu w oczy. Siedział tak blisko i bała się, że gdyby ich
spojrzenia się spotkały, nie dałaby rady zapanować nad swoim
ciałem, które już teraz rwało się do przodu, domagając się
bliskości tego niezwykłego mężczyzny.
Ale
widocznie on jeszcze nie skończył. Poczuła, jak chwyta jej
podbródek i unosi go do góry. Cała zesztywniała, a jej mięśnie
napięły się do granic możliwości, gdy spojrzała w ten bezden
czarnych oczu. Miała głęboko w nosie, że nie powinien był
pozwolić sobie na takie spoufalanie się z nią. To było takie
niesamowite – rwące, a zarazem przyjemne uczucie. Była przerażona
świadomością, że w tym momencie jest w stanie pozwolić mu na
wszystko. Ba! Wręcz przyjęłaby to z wdzięcznością, bo jej ciało
zdawało się nie mieć już żadnych innych marzeń.
Ale
on tylko patrzył jej w oczy i obserwował z uwagą wyraz jej twarzy.
Nie pozwolił sobie na nic więcej. Jennifer zdała sobie sprawę, że
gdyby nachyliła się jeszcze odrobinę, ich usta spotkałyby się ze
sobą. Świadomość jego bliskości odurzała ją, ale ostatkiem sił
udawało jej się jakoś uchronić przed popędami ciała.
Z
otępienia wyrwało ją chrząknięcie. Poderwała się natychmiast,
czując jak na jej twarz wypełza rumieniec. W salonie był już
Giancarlo Fabiano w towarzystwie starszego syna i Luci Locciego.
Jennifer nie słyszała, kiedy mężczyźni weszli. Nie wiedziała
też, jak długo już tu stali. Spuściła wzrok, karcąc się w
duchu za swoje nieopanowanie.
Stryj
Jennifer był mężczyzną w średnim wieku o surowym spojrzeniu,
czarnych włosach dość znacznie przyprószonych siwizną, ponurej
twarzy i wąskich ustach, na których nikt jeszcze nigdy nie widział
uśmiechu. Sprawiał wrażenie człowieka nie uznającego
kompromisów.
Jennifer
nie miała jakiejś głębszej więzi z Giancarlem. Nigdy nie
traktowała go jak ojca, tak jak on nigdy nie traktował jej jak
córki. Nigdy nie pytał, co u niej słychać, czy ma jakieś
problemy ani nawet co chciałaby zjeść na kolację. Jedyne pytania,
jakie jej zadawał, brzmiały: "Rozumiesz?" albo "Udało
ci się?" Giancarlo nie był człowiekiem czułym ani wylewnym
nawet w stosunku do swoich synów. Ale Jennifer szanowała go i była
mu wdzięczna za to, że przygarnął ją i Mię po śmierci ich
rodziców. Gdyby było inaczej nigdy nie zgodziłaby się pracować
dla niego w ten sposób.
Saverio,
jej kuzyn, miał wygląd prawdziwego Fabiana – pociągła twarz,
prosty nos – i tylko jego oczy nie były tak ciemne, jak
pozostałych członków rodziny, choć i w nich można było dostrzec
niepokojące błyski. Saverio zawsze był czujny i bystry, nie paplał
bez sensu, odzywał się tylko wtedy, gdy musiał. Jego brwi zwykle
były zmarszczone, co nadawało mu nieco groźny wygląd.
Ostatni
z nowo przybyłych, Luca Locci, był już podstarzałym mężczyzną,
choć z jego wyglądu i energicznych ruchów absolutnie nie można
było tego wywnioskować. Mimo wieku wyglądał zdrowo, miał pulchne
policzki i wydęte wargi, i tylko jego czarne niegdyś włosy niemal
całkowicie pokrywała siwizna. Natomiast werwy mógłby mu
pozazdrościć niejeden dwudziestolatek.
Luca
Locci był doradcą Giancarla Fabiano i jednym z jego najpilniej
strzeżonych sekretów. Nawet Jennifer nie wiedziała o nim
wszystkiego. Podobno miał bardzo bogatą przeszłość sięgającą
nawet Rodzin Larotti czy Canore. Jego obecność tutaj, przy Domenicu
Rocolim świadczyła, że stryj miał poważne plany względem
młodszego mężczyzny.
Nagle
dziewczyna usłyszała, jak za jej plecami Domenico Rocoli podniósł
się z sofy. Nie śmiała spojrzeć w jego stronę, by znów nie
oblać się rumieńcem. Tymczasem mężczyzna obszedł stolik do
kawy, omijając ją, i wyciągnął dłoń w kierunku Giancarla.
-
Witam, panie Fabiano – powiedział oficjalnym tonem. Jennifer
wydawało się, że przez moment zesztywniał. Zdziwiło ją to. Nie
podejrzewała, że ktoś taki jak on mógłby się bać kogokolwiek,
nawet jej stryja.
-
Panie Rocoli – odparł sucho Giancarlo, w ogóle nie zwracając
uwagi na obecność bratanicy.
Obaj
panowie uścisnęli dłonie.
-
Przedstawiam panu mojego przyjaciela, Lucę Locciego, oraz mojego
syna, Saveria – ciągnął Giancarlo, wskazując na obu mężczyzn.
Saverio skinął głową, a Rocoli powtórzył ten gest. Natomiast
Luca wpatrywał się w obcego przenikliwym wzrokiem. - Jak mniemam,
zna pan już moją uroczą bratanicę, Jennifer.
Dziewczyna
omal się nie skrzywiła. Słowo "urocza" brzmiało bardzo
dziwnie w ustach jej stryja.
Na
twarz Rocolego powrócił uśmiech.
-
Owszem, mieliśmy okazję chwilę porozmawiać. Taka dziewczyna to
skarb, powinien jej pan pilnować.
Jennifer
zobaczyła, jak Rocoli niepostrzeżenie puszcza do niej oko.
Wyszczerzyła się jak małolata, a w środku aż skakała z radości.
Dopiero surowy wzrok stryja przywrócił ją do porządku. Zasępiła
się, gdy zdała sobie sprawę, co mężczyzna jest w stanie z nią
zrobić. Jakby rzucił na nią jakieś zaklęcie... A to przecież ona miała go "upolować"!
Giancarlo
puścił uwagę Rocolego mimo uszu i zwrócił się do Jennifer
stanowczym tonem:
-
Dziękuję ci za dotrzymanie towarzystwa naszemu gościowi, ale
myślę, że pora już na ciebie.
Jennifer
oburzyła się. Jak stryj mógł ją tak ostentacyjnie wyrzucać?!
Wiedziała jednak, że nie może się sprzeciwić.
Rzuciła
ostatnie spojrzenie w stronę Rocolego. W tym momencie zapragnęła
usiąść razem z nim na sofie i przytulić się do jego ramienia...
Potrząsnęła głową, usiłując pozbyć się tej niedorzecznej
myśli.
-
Do widzenia, panie Rocoli – powiedziała tylko.
-
Do zobaczenia, panienko Fabiano. - Jego głos przywodził jej na myśl
orkiestrę smyczkową albo łagodny szum morza w pogodny dzień.
Wypowiedziane nim słowa "panienko Fabiano" sprawiły, że
pod Jennifer ugięły się kolana. Miała ochotę zostać dłużej,
ale surowe spojrzenie stryja kazało jej opuścić salon jak
najprędzej.
Jennifer
wyszła, odprowadzana palącym spojrzeniem Rocolego.
Na
szczycie schodów czekał na nią Charlie, opierając się o
balustradę. Wydawał się zaskoczony jej stanem ogólnym. Nic
dziwnego, pewnie wyglądała jak marna podróbka samej siebie. Była
wściekła i przybita zarazem. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo
dała się omotać jakiemuś kolesiowi. W końcu to ona została
ofiarą i nie potrafiła się z tym pogodzić.
Ale
przez tę całą złość usilnie chciało przebić się coś
jeszcze. Jakieś nieznane jej dotąd uczucie, które ogrzewało ją
przyjemnie od środka.
-
Wszystko w porządku? - zaniepokoił się Charlie.
-
Pamiętasz, jak ostatnio pytałeś mnie, kiedy wybierzemy się na
imprezę? - Jennifer nie zwróciła uwagi na jego pytanie.
Chłopak
powoli skinął głową.
-
Masz piętnaście minut – ciągnęła. - Zadzwoń do Enza, niech
zwoła ekipę. Ty znajdź jakieś fajne miejsce. Liczę na ciebie.
Była
jak w jakimś transie i nie zdziwiła się, gdy Charlie zatrzymał
ją, nim odeszła.
-
Wszystko w porządku? - powtórzył swoje pytanie z troską.
Jennifer
posłała mu szaleńczy uśmiech.
- Po prostu mam ochotę się najebać.
- Po prostu mam ochotę się najebać.
***
Przedstawiam
Wam rozdział, który jest chyba najbardziej dopieszczony z
wszystkich do tej pory (nie wliczając prologu) i najdłuższy (3500
słów!). W pierwszej wersji to właśnie od niego miała się zacząć
cała historia, ale potem włączyłam do zabawy chłopaków i tak
jakoś wyszło. Mam nadzieję, że spodoba się wszystkim
romantyczkom i nieromantyczkom (ja zaliczam się do tych pierwszych
;))
Myślę,
że więcej słów tu nie potrzeba. Zapraszam tylko do zajrzenia do
zakładki "Bohaterowie", która została poddana
aktualizacji. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :)
Aha,
no i chciałam Was poinformować, że zmieniłam zdanie. Zważając
na to, że w zeszycie mam napisanych chyba z dziesięć rozdziałów
do przodu (no dobra, trochę przesadziłam ;p) i mnóstwo wolnego
czasu, rozdziały będą pojawiać się co tydzień. Zobaczymy, jak
to będzie wyglądać od października, ale cały sierpień i
wrzesień możecie spodziewać się świeżutkich sobotnich nowinek
;)
Dajcie
znać, czy Wam się podobało :D
Ściskam,
Naiada
Przepraszam, że dopiero dzisiaj, ale wczoraj mnie zupełnie pochłonęło pisanie czegoś nowego, a potem to już tak trochę padłam na twarz. :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że nie robisz z Jennifer takiej stuprocentowej zimnej suki. Ten rozdział pokazał, że ona też czuje coś do innych ludzi, że wcale nie jest taka jednostajna, jakby się mogło zdawać na pierwszy rzut oka.
Co nie zmienia faktu, że Rocolemu nie ufam i wkurza mnie ten człowiek. Za grzeczny jest, ja takich uprzejmości nie lubię.
Ale nadrobił Charlie. Póki co, bardzo mnieciekawi ta postać i wzbudza moją sympatię. Cieszę się, że masz zamiar dodawać rozdziały co tydzień, bo po cichutku liczę, że uda mu się rozwinąć skrzydła :D
No i jeszcze jedno – tęskno mi za chłopakami. Jakoś tak, no nie wiem. Niby byli ostatnio, ale dzisiaj jakoś mi ich brakuje. Lubię gości :))
Pozdrawiam,
Hagiri z Rozmów Międzymiastowych
P. S.: Ta konkluzja Jennifer miażdży :D
No weź mnie nie przepraszaj, pisz co piszesz i wpadaj, kiedy masz czas ;)
UsuńCieszę się, że udało Ci się wyłapać to, co chciałam przekazać w tym rozdziale o Jennifer ^^ Że nie do końca jest taka jak się wydaje. W sumie to chyba żaden z bohaterów nie jest i każdy ma swoje sekrety i sekreciki. Nawet Charlie ;) Ale cieszę się, że jego postać Ci się podoba, choć jak na razie gra rolę poczciwego kumpla :D
Ach, moje serce rwie się do lotu, gdy piszesz o moich chłopakach xD Tak się cieszę, że lubisz ich tak bardzo, że piszesz o nich nawet wtedy, gdy ich nie ma. Powinnaś się cieszyć, że zmieniłam zdanie, bo w pierwszej wersji ich rola była ograniczona do minimum. A teraz królują ;)
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za komentarz ;*
P.S. No wiem :P
Bardzo podobał mi się ten rozdział! ;) I tutaj się do niczego nie mam zamiaru przyczepić;D Podobało mi się to, że nasza odważna, twarda Jen zaczęła trochę pękać;D Do tej pory każdy ją uznawał (no i nadal uznaje) za kogoś niesamowicie silnego i okropnego jako przeciwnik. A tutaj widać, że ona też ma ludzkie uczucia i to zauroczenie tym Domenicem doskonale to pokazuje. Nie sądziłam, że ona będzie w stanie tak szybko stracić dla kogoś rozum, a tu proszę! Ten facet rzeczywiście musi coś w sobie mieć, bo przecież nie tak łatwo zawrócić w głowie Jenn. Ciekawa jestem czy to potoczy się jakoś dalej i czy ten Dom był szczery w tym co mówił. Może on też miał w planie omamić ją, żeby nie stanowiła zagrożenia? Może jest sprytniejszy niż to na razie widać? Nie mam pojęcia, ale rozważam też taką opcję. A co do tych interesów... szalenie mnie ciekawi co oni kombinują;D No i czemu Jenn nie może o tym wiedzieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;*
Jej, cieszę się, że Ci się podobało :D I fajnie, że nie masz się do czego przyczepić, aczkolwiek sprowadzanie mnie na ziemię, gdy za bardzo dam się ponieść, jest bardzo wskazane ;) Ciekawe są te Twoje domysły, zobaczymy, czy się sprawdzą xD
UsuńPozdrawiam i bardzo dziękuję za komentarz! ;*
Widać, że rozdział jest dopieszczony. Żadne słowo, ani zdanie nie jest przypadkowe.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta otoczka. Włoskie rodziny mafijne zawsze były dla mnie przedmiotem uwielbienia. A Jenifer przypadła mi do gustu jak mało która postać kobieca. Uwielbiam silne kobiety, najlepiej takie trochę bez skrupułów. A ona taka właśnie jest.
Dodając do tego zwierzęcy magnetyzm, który tu powstał otrzymujemy mieszankę idealną.
Oby tylko nie okazało się to dla Jenifer zgubne. Wiadomo, że zakochani nie myślą racjonalnie. A w jej przypadku może się to źle skończyć.
Życzę dużo weny i czekam na następną część.
Pozdrawiam,
candlestick z http://crownsjewel.blogspot.com/
Cieszę się, że doceniłaś "dopieszczenie" tego rozdziału, bo naprawdę spędziłam dwa tygodnie na poprawkach (nie mówiąc już o tym, ile go pisałam :p) Super, że Jennifer przypadła Ci do gustu, a jeszcze ważniejsze jest to, że widzisz ją właśnie w ten sposób, w jaki chciałam, żeby była postrzegana :D
UsuńPozdrawiam i dziękuję bardzo za komentarz ;*
Rzeczywiście, widać, że rozdział jest dopracowany. Opis przeżyć Jennifer jest bardzo dokładny i przemyślany. Czas i siły jakie włożyłaś w ten rozdział zaprocentowały :)
OdpowiedzUsuńOh, czyli jednak Jennifer ma słabe punkty. Da się ją zmiękczyć. I dobrze. Lubię skomplikowanych bohaterów ;)
Muszę przyznać, że chyba nigdy nie miałam takiego problemu z zapamiętaniem postaci. Imiona okropnie mi się mieszają, pewnie przez ich oryginalność (przynajmniej dla mnie - w ich rejonach to pewnie zwyczajne Kuby, Kaśki i Mateusze :p), dlatego spodziewaj się wzrostu odwiedzin w zakładce z bohaterami ;)
Intryguje mnie relacja Jennifer i Charliego. Niby przyjaciele, a jednak mam wrażenie, że jego coś bardziej do niej ciągnie xd Sama nie wiem, może po prostu na siłę paruję ludzi, bo brakuje mi wątku miłosnego ;p Cała ja!
Uuu, czyli chłodna Jennifer też jest zdolna do jakiegoś głębszego uczucia? Prawdę mówiąc w ogóle się nie spodziewałam, że wplączesz w to jakiegoś mężczyznę i będzie jakiś romans między nim a Jen... Co nie znaczy, ze się nie cieszę! Tylko ten stryj dziewczyny... Myślę, że przez niego wszystko mogłoby się schrzanić, bo widać, że nie pochwala takiego zachowania u dziewczyny. W ogóle nie polubiłam go, ale chyba o to właśnie chodziło, bo to przecież główny czarny charakter, no nie? Chociaż zależy, jak dla kogo, bo przecież dla Jennifer to rodzina.
OdpowiedzUsuńA Rocoli mnie również urzekł. Tylko, ze on też nie jest żadnym nowicjuszem i boje się, że bawi się uczuciami młodej dziewczyny dla własnych korzyści. Ale miejmy nadzieję, że się mylę.
A więc okazało się, że być może nie do końca, ale po części miałem racje. Gracek (wybacz, że tak przezwałem wujaszka) nie spisał się jako opiekun prawny, nie zastąpił ojca osieroconym bratanicom tak jak powinien. Ja wiem, że taka rola "zastępcy" nie jest łatwa i wiem z własnego doświadczenia, że trudno jest obdarzyć ojcowskimi uczuciami nie swoje dziecko, ale jakby nie patrzeć to była jego rodzina, jego brata córka, więc skąd ten chłód i... surowa obojętność (nie wiem czy istnieje taki epitet, ale mnie tutaj idealnie pasował)? Tu pojawia się pytanie: czy dla swoich synów (syna? nie pamiętam czy ma dwóch czy jednego) także jest takim ojcem jakim był dla Jennifer? Obawiam się też tego jakie są jego relacje z młodszą z bratanic i niecierpliwie czekam aż będzie wzmianka o tej małej, bo dzieci w opowiadaniach dodają takiego... autentyzmu klimatowi. Jednak ostatnio spotykam się z opowiadaniami, gdzie dzieci (postacie fikcyjne) są traktowane po macoszemu i nie chodzi mi o to, że źle, tylko że po prostu sobie są, ale jakby ich nie było. Autorki blogów zazwyczaj sadzają berbecie przed telewizorem, kartką i kredkami, albo miniaturową konsolą. Zazwyczaj te dzieci też nie krzyczą, nie tupią nogami, nie mają humorków, ani żadnych wyrazistych cech charakteru. Mam nadzieję, że u ciebie będzie inaczej.
OdpowiedzUsuńjak nie trudno się domyślić polubiłem pana, który jest zadaniem. Jego dżentelmeństwo, aluzje, mimika twarzy... nie wiem czemu, ale skojarzył mi się z moim Hektorem Rodrigezem. Myślę, że to też bohater, którego od początku można albo kochać, albo nienawidzić. Moje serce zdobył i chciałbym aby było go więcej. Pragnę też by utarł nosa Jeni, że nie jest taka za jaką się uważa. Zauważyłem, że Jeni patrzy z góry na mężczyzn, z taką wyższością w oczach i przyda się by ktoś tak samo spojrzał na nią i nieco zaniżył jej wartość w ogólnym rozrachunku.
Z kolejnego rozdziału (który jak wiesz już przeczytałem) zauważyłem, że chyba chcesz nawiązać relację między Mattem a Jennifer i jestem jak najbardziej za! Taki trójkąt miłosny między Wolnym Strzelcem a Córką Mafii i Córką Mafii a Agentem FBI mógłby być niezmiernie ciekawy, pod warunkiem, że zostałby dobrze i nie za słodko przedstawiony.
"Muszę się najebać" - haha, takie wulgarne słowo w ustach panienki... xD
Przyznaje też, że nieco się zawiodłem jak przeczytałem piąte rozdziały i nie było dalej... tak więc czekam na kolejny. Zawiodłem się też tym, że fabuła rysuje się bardzo powoli, ale to trochę irytująca hipokryzja z mojej strony, gdyż ja też nie nawykłem do tego by fabułę szybko kreślić i gnać w niej na złamanie karku. Po prostu rzadko kiedy spotykam się u innych z taką monotonnością i takim wolnym tempem i chyba będę zmuszony u ciebie do tego nawyknąć. Na szczęście się szybko przyzwyczajam. Byleby nie było tak, że ja się przyzwyczaję do tego, że jest wolno, a ty zaczniesz biec... bądźmy konsekwentni w tym co robimy... jednostajni.
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
Są ludzie ciepli i czuli, są też obojętni i zimni, nawet wobec tych, na którym im zależy. Gi (czy jak wolisz Gracek :P) na pewno nie należy do tych pierwszych. To jest po prostu człowiek powściągliwy, zwłaszcza w okazywaniu uczuć nawet swoim własnym dzieciom. Wydaje mi się, że było o tym wspomniane w tekście.
UsuńMia pojawi się już niebawem i mam nadzieję, że sprosta Twoim wymaganiom jako bohaterka. Nie będzie postacią główną, raczej drugoplanową, ale o niezwykle kluczowej roli. I myślę, że z moim umiłowaniem dzieci uda mi się zrobić z niej postać wyrazistą ;)
Fajnie, że polubiłeś Nica, to jest taka moja osobista perełka. Co do trójkącika to się okaże, ale jak już to nie będzie za słodko, bo to nie w moim stylu.
Co do monotonności i wolnego tempa... Nie wiem, może rzeczywiście. W każdym razie postaram się utrzymać poziom ;)
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :D
Mówisz, że to najdłuższy dotąd rozdział?:x Mnie się wydawał strasznie krótki. Krótszy od poprzedniego - to na pewno. Może dlatego, że było tak fajnie?xD Niby jedna scena i mało akcji, ale dotyczyła takiej sprawy, obok której przejść obojętnie nie mogę, a jak czytam, to przeżywam to, co bohaterka. Po prostu lubię takie sytuacje, w których kobieta spotyka się z tym zjawiskiem, które obezwładnia jej ciało i traci nad nim kontrolę na rzecz faceta. xD Jak i sytuacja, gdy dzieje się na odwrót i to facet wariuje też są mega fajne. :D
OdpowiedzUsuńAle po kolei. Pokój Jennifer jest utrzymywany w fajnych kolorach i niech się nie przejmuje biurkiem - moje jest zawsze w podobnym stanie. xd Ciekawa jestem, ile toż ona ma kosmetyków i ciuchów... Tak sobie myślę, że to surowe "wychowywanie" jej przez stryja (o ile wgl można to nazwać wychowywaniem) między innymi wpłynęło na jej psychikę i pod tym kątem, że dziewczyna lubi malować się "dla siebie". Nigdy nie była w centrum zainteresowania w domu, pewnie nie raz poczuła się szara myszką i pewnie nie raz chciała usłyszeć od stryja jakieś komplementy dotyczące jej osoby. Może to całe malowanie się dla siebie jest jej lekarstwem ni przez nie próbuje poczuć się "fajną". :p Widać to też po zachowaniu jej ego, które puchnie od niektórych zwrotów. xD Jennifer była taka pewna przy Charlim, że wszystko jej świetnie pójdzie, że aż ja sama spodziewałam się kolejnej prostej Akcji, która pójdzie całkowicie po jej myśli. A tu proszę.
Do zakładki "Bohaterowie" przyznam, że jeszcze ani razu nie zaglądałam. Od kilku lat tego nie robię i zawsze czytam opka bez tego, ale jeśli są tam jakieś informacje ważne, o których nie będzie mowy w żadnych rozdziale, to zerknę. I na pewno pierwsze co zrobię, to poczytam o tym Domenico. xDD Ciacho, tak? Podziałał na Jennifer tak, że ja-cie-kręcę. :D Tak jak zawsze nad wszystkim panowała, tak teraz spotkała się z niespodzianką i z nie lada wyzwaniem. Taki mały obrót spraw dobrze jej zrobi. :) Na pewno na przyszłość już nie będzie taka pewna siebie. Chociaż po rozmowie z nim i "wypędzeniu" przez stryja zamiast zmotywowana iść się szkolić, pójdzie się najebać. xD Mam takie przeczucie, że na imprezie spotka Jacka i jego trio... ;x I wgl jeszcze słówko o tym Domenico.
On mi coś śmierdzi. Jakiś taki podejrzany mi się wydał. Niby zauroczony urodą Jennifer, ale zdawał się nad sobą znacznie lepiej panować niż ona. xd Tak jakby przygotowywał się do tego spotkania i te jego sformułowania i płynne poruszanie się... Zdecydowanie zachowywał się nienaturalnie. ;x Chyba, że ten typ tak ma. No ale zobaczymy w następnych rozdziałach, co będzie. :)
Domino jest policjantem, prawda? Albo jakimś szefem wywiadu? Tajnym agentem? Taki James Bond i szczerze jak Jamesa Bonda sobie go wyobrażałam podczas czytania (jak Seana Connery gdy był młody). Choć może on po prostu szuka zemsty, bo ten twój ojciec chrzestny (Fabiano) mu coś zrobił, kogoś odebrał, albo ktoś inny mu coś zrobił i kogoś odebrał i z tym ojcem chrzestnym musi połączyć siły by tego kogoś dopaść! <--- czy moje teorie choć są trochę bliskie prawdy i twojego pomysłu na tę opowieść?
OdpowiedzUsuńWymiana zdań między Jenni i Domino genialna <3 Teraz już nie wiem kogo wolę czy Matta czy Domika, ale chyba obu postrzegam inaczej i przez to lubię obydwóch jednakowo. Matek to wesołek, podrywacz, taki roztrzepaniec, a Domuś to facet z klasą, nieco sztywny, ironiczny, obyty i z nienagannymi manierami. Jeśli gdzieś Dominika zmienię w komentarzy na Damiana, to przepraszam, ale jego postać mi po prostu bardzo mocno kogoś przypomina.
prawdziwa-legenda.blogspot.com
(postaram się dzisiaj dodać rozdział 12)
Dobra, już nie spamkuje i przechodzę do kolejnego rozdziału póki jeszcze mam chwilkę przed pracą.
Szczerze powiedziawszy Twoje teorie odnośnie Domenica w żaden sposób nie pokrywają się z moim pomysłem. Ale myślę, że ostatecznie jego wątek Ci się spodoba.
UsuńFajnie, że podobają Ci się i Matt, i Domenico, bo rzeczywiście różnica między nimi jest ogromna ;)