sobota, 5 września 2015

Rozdział 8. Trop

Przez niedomknięte żaluzje do pokoju wlewały się promienie wczesnowiosennego słońca, docierały do łóżka i tańczyły na twarzy młodej dziewczyny. Jennifer nie obracała się, pozwalając, by słońce przyjemnie ją ogrzało. Nie spała, choć oczy miała zamknięte, a jedynie rozmyślała nad wydarzeniami poprzedniej nocy.
Dopiero gdy do sypialni wparował Charlie, podniosła głowę, zaciekawiona jego nagłym wtargnięciem.
- Szef cię wzywa. - Chłopak może i przestał być oschły, ale Jennifer wyczuwała, że wciąż ma jej za złe wczorajszy wieczór.
Bardziej jednak niż urazem Charliego przejęła się wezwaniem. Pewnie stryj miał zamiar zbesztać ją za wczoraj. Jeśli tak, mógłby chociaż poczekać do południa.
Ubrała się szybko w garderobie i wyszła po paru minutach, w pełni gotowa. Charlie stał dalej w sypialni, zbyt sztywny jak na jej gust.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się. - Co się dzieje?
- Nie wiem – odparł smętnie chłopak, prowadząc ją na korytarz. - Ale jest z nim Rocoli.
Jennifer nie miała pojęcia, jak wiele kosztowało go choćby wypowiedzenie tego nazwiska. Starał się skupić na pracy, ale pomimo tego ona doskonale widziała jego wyrzuty. Spuściła głowę, nie będąc w stanie znaleźć żadnych słów, które mogłaby powiedzieć mu w tej chwili.
Gabinet Giancarla Fabiano był chyba największym pokojem w całym domu. Miał tylko jedno okno, w dodatku zasłonięte grubymi połami ciężkich fioletowych zasłon, a ściany zdobiła tapeta w ciemnej tonacji. Na podłodze leżał bogato zdobiony perski dywan. Pośrodku stał niewielki stolik z ciemnego, orzechowego drewna, a wokół niego przepyszne kanapy i fotele o purpurowym obiciu. Na ścianach wisiały dwa portrety, z których patrzyli na gości dwaj poważni panowie – Emilio Fabiano i jego młodszy brat, Giancarlo. W głębi, na samym końcu pokoju stało ciężkie biurko z takiego samego drewna co stolik, a za nim, na wielkim, czarnym fotelu, siedział sam Giancarlo Fabiano.
- Stryju – przywitała się Jennifer, posyłając Domenicowi Rocolemu, który właśnie podniósł się z kanapy, słodki uśmiech. - Wzywałeś mnie.
Giancarlo uniósł powoli głowę i spojrzał na bratanicę. Jennifer wstrzymała oddech. Bała się, że za chwilę dostanie burę. Szef nie miał w zwyczaju krzyczeć na nikogo, nawet na nią. Ale Jennifer sto razy bardziej wolałaby, żeby stryj wrzasnął raz czy drugi, niż słuchać jego przesyconego chłodem i zawodem głosu.
- Mam dla ciebie zadanie – powiedział Giancarlo. Zawsze taki był. Rzeczowy i bezpośredni. Jennifer rozluźniła się z ulgą. Dzisiaj jej się nie dostanie, ale kto wie, czy stryj nie przypomni sobie o wczorajszym zajściu na przykład jutro? - To Evan Lassiter.
Jennifer podeszła do biurka i spojrzała na zdjęcie, które podsuwał jej stryj. Przyjrzała się widocznemu na nim mężczyźnie, po czym spojrzała na szefa.
- To mój następny cel?
Giancarlo nie odpowiedział, tylko ciągnął dalej:
- Lassiter żyje z handlu narkotykami. Niedawno zaproponowałem mu protekcję, ale on bezczelnie odmówił, argumentując to tym, że świetnie daje sobie radę sam. Natomiast wczoraj dowiedziałem się, że przystał z Larottimi. Rozumiesz, co to dla mnie znaczy?
Jennifer rozciągnęła usta w złowieszczym uśmiechu. Wiedziała to aż nazbyt dobrze.
- Jeżeli daruję mu tą arogancję, inni zaczną myśleć, że można ze mną pogrywać. A na to nie mogę sobie pozwolić.
- Jasne – zawołała ochoczo Jennifer. - Gdzie go znajdę?
Giancarlo zapisał adres na karteczce i podał go bratanicy.
- Chodź, Charlie – powiedziała Jennifer do przyjaciela, który wciąż stał przy drzwiach. Miała nadzieję, że wspólna robota może nieco ociepli ich ostatnio psującą się relację. - Pora na Akcję!
- Zaczekaj. - Jennifer stanęła i spojrzała na stryja pytającym wzrokiem. - Charles zostanie tutaj. Jest mi bardziej potrzebny niż tobie. Pan Rocoli będzie ci towarzyszyć.
Jennifer przełknęła ślinę.
- Ale dlaczego? - spytała z wyrzutem. Do tej pory każdą Akcję przeprowadzała z asystą Charliego. Dlaczego niby teraz miałoby się to zmienić? Przecież obecność Rocolego będzie ją rozpraszać, czy stryj tego nie widział? Jak niby miała sobie poradzić w takiej sytuacji?
Giancarlo posłał bratanicy groźne spojrzenie zmrużonych oczu. To samo, którym byli obdarzani wszyscy kwestionujący jego rozkazy.
- Evan Lassiter jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem. A pan Rocoli wie o nim więcej niż ktokolwiek z nas. Będzie twoim źródłem informacji oraz wsparciem.
Dziewczyna wciąż była nieprzekonana.
- Do tej pory świetnie dawaliśmy sobie radę z Charliem i...
- Bez dyskusji – uciął stryj.
Jennifer zacisnęła zęby, ale skinęła głową. Rocoli podszedł do niej, cały czas uśmiechając się.
- Proszę się nie martwić, panie Fabiano – rzekł. - Dopilnuję, by pańska bratanica była bezpieczna.
- Oczywiście – odparł sucho Giancarlo. - Pan Rocoli przekaże ci resztę informacji, Jennifer.
Dziewczyna ponownie skinęła głową w milczeniu i skierowała się do wyjścia.
- I jeszcze jedno. Nie wdawaj się z Lassiterem w żadne dyskusje. Zlikwiduj go szybko, żeby czasem coś nie strzeliło mu do łba.
Jennifer wyszła na korytarz, zastanawiając się nad słowami stryja. Chyba pierwszy raz, odkąd pamiętała, dostała takie polecenie. Nie miała jednak czasu na dalsze roztrząsania, bowiem zza drzwi prowadzących do gabinetu szefa wyszedł Domenico Rocoli.
- Mam wrażenie, że nie za bardzo podoba ci się wizja pracy ze mną? - zagadnął mężczyzna.
Dziewczyna opanowała drżenie serca i ruszyła korytarzem. Rocoli podążył za nią.
- Dziwię się jedynie, że stryj wtajemnicza w moje Akcje kogoś spoza Rodziny – wyjaśniła, starając się na niego nie patrzeć. - Ta lekkomyślność jest do niego niepodobna.
Rocoli zaśmiał się, co sprawiło, że Jennifer stanęła. Spojrzała podejrzliwie na mężczyznę.
- Ależ ja właśnie należę do Rodziny.
Jennifer uniosła wysoko brwi.
- Jak to?
- Od dzisiaj oficjalnie jestem człowiekiem Giancarla Fabiano. Oczywiście na tyle oficjalnie, na ile to możliwe – wyjaśnił Rocoli. - Powierzył mi część swoich interesów, a ja podzieliłem się z nim moimi dochodami. Obopólna korzyść.
Zakończył z wyszczerzonymi zębami. Ale Jennifer nie odrywała od niego swojego badawczego spojrzenia.
- A więc propozycja, którą stryj panu złożył, okazała się korzystna? - spytała, przypominając sobie ich pierwszą rozmowę.
- Jak najbardziej.
Jennifer ruszyła dalej, starając się skupić na sprawie, nie na Domenicu Rocolim.
Wyszli na podjazd i dziewczyna skierowała się do garażu po swojego Range Rovera, ale mężczyzna zatrzymał ją.
- Pojedziemy moim – oznajmił. Jennifer zirytował władczy ton jego głosu. - Pozwól, że to ja poprowadzę. - Wcale nie brzmiał, jakby prosił o pozwolenie, ale jakby przedstawiał jej fakty.
Jednak gdy spojrzała na wskazanego przez niego złocisto-czekoladowego Bentleya, jej oburzenie gdzieś wyparowało. Spojrzała na niego z uroczym uśmiechem.
- Tylko tym razem – zapowiedziała, a Rocoli wydawał się zadowolony. - Muszę jeszcze zabrać parę rzeczy.
Szybkim krokiem ruszyła do garażu, a tam zaczęła przeszukiwanie swojego auta. Wzięła ze schowka pistolet, dodatkowy magazynek, tłumik i nóż wojskowy. Ciężko było jej to przyznać, nawet przed samą sobą, ale była podekscytowana obecnością mężczyzny. Zamierzała pokazać mu, że wszystko, co o niej mówią, to tylko i wyłącznie prawda. Chciała mu zaimponować.
Wróciła do Rocolego, starając się ukryć swoją ekscytację. Chwilę później mknęli już ulicami Chicago, zmierzając do wyznaczonego celu.
- Co może mi pan powiedzieć o Evanie Lassiterze? - Jennifer zadała pytanie, które zwykle kierowała do Charliego.
- Myślę, że to już czas, byś mówiła do mnie po imieniu – odezwał się mężczyzna. - Ten cały "pan" był uroczy na początku naszej znajomości, ale teraz, gdy znamy się tak dobrze...
Posłał jej przelotne spojrzenie. Jennifer zaskoczyła ta propozycja, ale przyjęła ją z wdzięcznością. Zawsze męczyły ją te oficjalne formułki i czuła się niedoceniona, gdy musiała zwracać się do innych z wymuszonym szacunkiem.
- Oczywiście. Zatem co możesz mi powiedzieć o Evanie Lassiterze?
Zaczął opowiadać Jennifer o wszystkich istotnych sprawach dotyczących jej ofiary. O pracy, rodzinie, przyjaciołach, sposobie bycia, słabościach. Jennifer słuchała tego wszystkiego, usiłując zapamiętać wszystkie istotne szczegóły.
Zajechali pod stary magazyn w jakiejś obskurnej części miasta.
- To baza wypadowa Lassitera – wyjaśnił Rocoli. - Stąd rozprowadza swoje prochy.
Zaparkował gdzieś z boku, a Jennifer miała czas, by przyjrzeć się uważnie budynkowi. Magazyn nie był wielki, choć wystarczający. I mimo że z zewnątrz wyglądał na opuszczony, dziewczyna zauważyła całkiem świeże ślady opon prowadzące do jednej z wielkich bram garażów.
- I co? - zainteresował się Rocoli. - Bułka z masłem?
- Dokładnie – mruknęła Jennifer, błądząc wzrokiem po terenie. Myślała nad sposobem dostanie się do środka, nie będąc zauważoną. Rozglądała się w poszukiwaniu kamer. Dostrzegła trzy – dwie przy bramie i jedną przy głównym wejściu. Ochroniarzy nigdzie nie widziała.
- To co robimy?
Dziewczyna obróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- My?
- Tak – my. Przecież mam ci pomóc.
Jennifer przewróciła oczami. Współpraca z tym mężczyzną nie wydawała jej się już taka ekscytująca.
- Wiem, że stryj przydzielił cię dzisiaj do mnie, ale musisz zrozumieć, że wszystkie Akcje przeprowadzam sama. Bez. Niczyjej. Pomocy.
- Dostałem wyraźny rozkaz...
- Nie obchodzi mnie to – warknęła Jennifer. Miała już dosyć tej rozmowy. Z Charliem coś takiego nigdy nie miało miejsca. On wiedział, kto dowodzi, a widocznie Rocolemu trzeba było to przypomnieć. Uwielbiała tego mężczyznę i cieszyła się z każdej spędzonej w jego towarzystwie chwili, ale zupełnie nie nadawał się na jej partnera zbrodni. Charlie był jednak niezastąpiony. - Akcje należą do mnie, a rola Charliego, wychodzi na to, że dzisiaj też twoja, ogranicza się tylko do tego, by przekazać mi istotne informacje i w razie potrzeby podwieźć mnie. Zrozumiałeś?
Rocoli uniósł brwi, nie mogąc nadziwić się jej nagłemu atakowi. Patrzył na nią przenikliwie, ze skupieniem, jakby rozważał coś w myślach. Jennifer zrobiło się nawet trochę głupio, ale gdy tylko skinął głową, dziewczyna odzyskała rezon.
Wyszła z samochodu i ostrożnie skierowała się w stronę magazynu. Jej oczy wierciły się jak oszalałe, gdy próbowała uchwycić wszystkie szczegóły tego miejsca.
Prześlizgnęła się przez dziurę w ogrodzeniu i pokonała otwartą przestrzeń w trzy sekundy. Przywarła plecami do ściany, upewniając się, że nikt jej nie widział. Potem ruszyła dalej, tuląc się do ściany.
W końcu znalazła to, czego szukała. Uchylone okno. Było bardzo małe i zawieszone na wysokości dwóch metrów. Dorosły mężczyzna nie przecisnąłby się przez nie. Ale ona...
Znalazła jakieś skrzynki i ułożyła je pod oknem w chybotliwą wieżę. Ostrożnie wspięła się na nie i zdołała dosięgnąć okienka, wsunąć rękę do środka i otworzyć je na oścież.
Z trudem wgramoliła się przez niewielki otwór do magazynu. Skoczyła na ziemię, o mały włos nie lądując na twarzy. Znalazła się w ciasnej toalecie, obok niej znajdował się sedes i umywalka. Na razie wszystko szło gładko.
Uchyliła ostrożnie drzwi. Wychodziły na pusty korytarz, który skręcał i znikał za rogiem. To znaczy nie był do końca pusty, bo walały się po nim przeróżne ustrojstwa, jak stare meble, zepsuty sprzęt czy sterty ubrań. Wyszła na korytarz, upewniając się jeszcze, że naprzeciwko jest czysto. Przemknęła przez korytarz jak uciekająca zwierzyna.
Zatrzymała się tuż za rogiem i wyjrzała zza niego ostrożnie. Był tam kolejny zakręt.
Najpierw usłyszała głosy, dopiero potem dostrzegła dwóch mężczyzn zmierzających w jej stronę. Przytuliła się do ściany i zaczęła rozglądać się za lepszym schronieniem. Przycupnęła pod przewróconym stołem, który zasłaniał ją jedynie od strony nadchodzących mężczyzn. Sięgnęła za pazuchę kurtki, wyciągnęła rewolwer i założyła na niego tłumik. Głosy były coraz bliżej, ale ona była spokojna. Co prawda, byłoby wysoce niefortunne, gdyby musiała pozbyć się ich już teraz, zanim znalazła Lassitera. Wówczas ktoś mógłby znaleźć ciała i wszcząć alarm dużo wcześniej niż zaplanowała, ale z dwojga złego lepiej pozbyć się wrogów niż pozwolić by to oni pozbyli się jej.
Mężczyźni minęli zakręt, a wkrótce ją. Jennifer zasłoniła sobie usta ręką, by nie zaalarmował ich jej głośny oddech, a drugą wycelowała pistoletem w ich stronę, gotowa w każdej chwili nacisnąć spust. Ale oni widocznie jej nie zauważyli. Obserwowała ich jeszcze przez moment, cały czas trzymając broń w pogotowiu, dopóki nie zniknęli za rogiem.
Jennifer odetchnęła z ulgą i dała sobie chwilę czasu by uspokoić nieco zbyt rozbujane serce.
Po paru minutach ruszyła dalej. Upewniła się, że korytarz tym razem jest czysty i przemknęła przez niego jak ostatnio.
Gdy teraz zatrzymała się tuż przed rogiem, usłyszała gwar dochodzący z głębi korytarza. Musiało być tam mnóstwo ludzi. Wyjrzała i zobaczyła dwuskrzydłowe drzwi, z których jedno skrzydło było otwarte. Za nimi dostrzegła skrawek ogromnej hali i kotłujących się po niej ludzi. Jęknęła w duchu. Wyglądało na to, że musiała się tam dostać.
Przemknęła szybko do drzwi i schowała się za zamkniętym skrzydłem. Z tej perspektywy zauważyła rząd równo poukładanych kartonowych pudeł. Wydawało się to być lepszą kryjówką niż miała teraz. Postanowione.
Wciągnęła powietrze, podniosła się i weszła do hali jak gdyby nigdy nic. Spokojnie skierowała się za pudła, starając się wyglądać, jakby wiedziała co robi. Gdy tylko kartony ją przykryły, przycupnęła za nimi i wypuściła z ulgą powietrze.
Już dawno nauczyła się, że większą uwagę można wzbudzić, próbując się ukryć niż udając zajętego. Gdy zachowywała się jakby dokładnie wiedziała, co robi i po co tu jest, inni zajęci ludzie nie zwracali na nią uwagi. Inaczej niż w przypadku, gdyby schylała się, próbując skryć się przed innymi. Gdy w zasięgu wzroku było tak wiele par oczu, byłoby to dość trudne do wykonania.
Zza swojej kryjówki Jennifer zaczęła obserwację hali, cały czas mając baczenie na znajdujące się za nią drzwi. Było tu może z piętnastu ludzi. Większość z nich była zajęta przenoszeniem pudeł z jednego miejsca w drugie. Ale nigdzie nie widać było Lassitera.
Wtedy nagle rozległ się trzeszczący hałas. Potężna brama otworzyła się z trudem, a do środka zaczęła tyłem wjeżdżać ciężarówka. Gdy już prawie cała znalazła się w hali, Jennifer dostrzegła na jej boku logo jakiejś firmy produkującej zabawki. Skrzywiła się ze zdziwieniem. Po co Lassiterowi zabawki?
Zaczął się wielki załadunek kartonowych pudeł na pakę. Kierowca ciężarówki wyszedł ze swojej kabiny i skierował się na tył pojazdu. Wtedy Jennifer zauważyła Evana Lassitera. Był to jeszcze dość młody mężczyzna o ciemnych włosach, zadartym nosie i dużych, zielonych oczach. Wdał się właśnie w rozmowę z kierowcą ciężarówki, która – sądząc po ich minach – przebiegała pomyślnie.
Lassiter tłumaczył coś kierowcy, ale Jennifer była zbyt daleko, by mogła usłyszeć, o czym mówi. Zobaczyła jednak, że ktoś podał mu pluszowego misia. Takiego, jakim bawią się małe dzieci. Zdziwiła się, widząc tego narkotykowego bossa z pluszową zabawką w ręku. Potem jednak Lassiter, pokazując kierowcy, urwał misiowi głowę, a z niej na ziemię wysypały się torebki z białym proszkiem. 
A więc tak to sobie wykombinował! Transportował narkotyki w zabawkach. Trzeba przyznać, że było to sprytne zagranie, bo kto podejrzewałby, że w ciężarówce przewożącej pluszowe misie można znaleźć prochy?
Lassiter kontrolował cały załadunek, aż z hali zniknęła co najmniej jedna trzecia pudeł. Na szczęście tych, za którymi chowała się Jennifer, nikt nie ruszył. Dziewczyna musiała cierpliwie czekać, aż ciężarówka będzie pełna, a kierowca łaskawie odjedzie. Nie mogła kropnąć Lassitera przy tych wszystkich ludziach.
W końcu załadunek dobiegł końca. Kierowca pożegnał się jeszcze wylewnie z jej ofiarą i z powrotem zasiadł za kółkiem. Znów rozległo się trzeszczenie bramy i ciężarówka mogła odjechać.
Jennifer cały czas obserwowała swój cel. Lassiter patrzył za ciężarówką i odszedł dopiero wtedy, gdy brama ponownie się zamknęła. Mężczyzna szepnął jeszcze słówko jednemu ze wspólników nadzorujących tragarzy i wyszedł drzwiami naprzeciwko bramy.
Jennifer odczekała małą chwilę, po czym wyszła ze swojej kryjówki, złapała jedno z pudeł i zaniosła je w wyznaczone miejsce, niedaleko drzwi za którymi zniknął Lassiter. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, każdy zajęty był własną robotą. Wciąż spokojnie, Jennifer opuściła halę.
Dopiero gdy znalazła się na pustym korytarzu, puściła się biegiem. Wypadła zza rogu i dostrzegła zatrzaskujące się właśnie drzwi. Za nimi był Lassiter.
Jennifer stanęła przed wejściem najprawdopodobniej do gabinetu Lassitera albo czegoś w tym rodzaju. Wyciągnęła pistolet i z uśmiechem uniosła dłoń, by zapukać. Zanim jednak jej knykcie dosięgnęły drzwi, zmieniła zdanie. Miała ochotę na małą zabawę. Schowała pistolet i wyciągnęła nóż wojskowy. Dopiero teraz zapukała.
Lassiter otworzył jej po dłuższej chwili. Nie wyglądał na zadowolonego wtargnięciem intruza. Jeszcze mniej ucieszył się, gdy zobaczył nóż w dłoni owego intruza. Ale Jennifer nie dała mu czasu na żadną reakcję. Skoczyła na niego i cięła nożem, raniąc go w ramię. Cofnął się kilka kroków, a ona weszła za nim do pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Nie spuszczała z niego wzroku nawet na moment. Trzymał się za zranione ramię, ale gdy dziewczyna ponownie rzuciła się na niego, był gotowy.
Odepchnął ją od siebie z zaskakującą siłą, a nóż wypadł jej z ręki i upadł parę metrów dalej. Zamachnął się, ale Jennifer uchyliła się przed jego ciosem. Nie przejęła się utratą broni. Wręcz przeciwnie – miała okazję poćwiczyć nieco swoje umiejętności walki wręcz. To jej się przyda, bo ostatnio miała wrażenie, że nieco skapcaniała.
Lassiter wyprostował się i wyszczerzył zęby w perfidnym uśmieszku.
- Proszę, proszę – szepnął złowieszczo. - Jennifer Fabiano. Spodziewałem się, że wkrótce cię tu zobaczę.
Jennifer zdziwiły słowa Lassitera. Spodziewał się jej? Jak to? Przecież nie mógł. Nikt nigdy się jej nie spodziewał. Miała ochotę zadać mu te pytania, ale pamiętała polecenie stryja.
Wyskoczyła do przodu, zupełnie zaskakując tym Lassitera. Kopnęła go w zranione już wcześniej ramię i bok, zanim zdołał sparować jej ciosy. Jęknął, ale zdołał trafić pięścią w jej ucho. Zachwiała się, a szamotanina przybrała na sile.
Lassiter zwalił się na Jennifer, przewracając ich obu. Przycisnął ją do ziemi. Był za ciężki, a Jennifer za słaba. Nie dałaby rady zrzucić go z siebie. Ale wcale tego nie potrzebowała. Wystarczająco znała słabości ludzkiego ciała.
Kopnęła Lassitera w krocze, a potem walnęła go głową w nos. Zawył i złapał się za twarz, a ona wykorzystała to. Poprawiła ciosy uderzeniem w brzuch i zwaliła mężczyznę z siebie.
Usiadła na nim okrakiem, zdołała dosięgnąć noża i przycisnęła go do jego szyi. Cięłaby ostrzem, ale słowa Lassitera ją powstrzymały.
- Nie chcesz dowiedzieć się, dlaczego zginęli twoi rodzice?
Nóż zatrzymał się milimetry od skóry Lassitera. Jennifer zamarła.
- O czym ty mówisz? - wykrztusiła.
Mężczyzna uśmiechnął się, pokazując czerwone od krwi zęby.
- Mówię o tym, co wydarzyło się dziesięć lat temu. W noc śmierci Emilia i Alessandry Fabiano.
Jennifer poczuła tak ogromną złość, że miała ochotę wydrapać temu człowiekowi oczy.
- Nie pogrywaj sobie ze mną – warknęła.
- Nie śmiałbym – odparł Lassiter z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Możemy sobie nawzajem pomóc.
- A więc chcesz targować się o swoje życie? - Jennifer uniosła brwi. Nie mogłaby spodziewać się niczego innego.
Lassiter zaśmiał się, opluwając dziewczynę krwią.
- Nie muszę się targować, wiem, że mnie nie zabijesz.
Był zbyt pewny siebie. Jennifer to zirytowało. Jeszcze raz przycisnęła nóż do jego szyi, ale nie była w stanie tego zakończyć.
Lassiter znów się zaśmiał.
- Dobra – parsknęła Jennifer. - Co wiesz o śmierci moich rodziców?
- Byłoby mi wygodniej mówić, gdybyś na mnie nie siedziała.
- Mów.
- Najpierw zejdź ze mnie.
- Zapomnij. Gadaj!
- Niewygodnie mi...
- Nie obchodzi mnie...
Lassiter wykorzystał jej chwilowe zirytowanie i nieuwagę i zrzucił ją z siebie. Znów zaczęli się szarpać i szamotać. Jennifer była wściekła, że dała się tak nabrać.
Próbowała skierować nóż w jego stronę, ale on chwycił jej nadgarstek i z trudem odsunął go od siebie. Zdołał znaleźć swoją wielką łapą szyję dziewczyny. Jennifer nie potrafiła rozewrzeć zaciskających się na jej krtani palców. Zaczęła tracić powietrze. Dusiła się. Widziała przesycone tryumfem oczy Lassitera. Nie mogła na to pozwolić...
Wbiła paznokcie w policzki mężczyzny. Podrapała go wręcz do krwi. Jęknął i złapał się za twarz ręką, którą przed chwilą ściskał dłoń dziewczyny. Jennifer z trudem odnalazła drogę do jego brzucha. Pchnęła.
Lassiter zawył i odskoczył od niej, łapiąc się za zranione miejsce. Spomiędzy jego palców spływała krew. Zatoczył się i opadł twardo na ziemię.
Jennifer z trudem złapała oddech. Wciąż krztusząc się i charcząc, podniosła się i podeszła do mężczyzny, by wreszcie to zakończyć. Lassiter z przerażeniem obserwował zbliżający się do niego nóż.
- Julian West! - wrzasnął, unosząc rękę w obronnym geście.
Dłoń Jennifer zamarła.
- Kto?
- Julian West – wyznał Lassiter. Był wykończony. Na jego twarzy krew mieszała się z potem, a z rany czerwona posoka spływała coraz obficiej. - Znajdź go. On powie ci.. .
Kula nadleciała nie wiadomo skąd i wbiła się głęboko w czaszkę mężczyzny, obryzgując krwią wszystko dookoła. Jennifer nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Rozejrzała się i spostrzegła Domenica Rocolego z bronią wciąż wycelowaną w Lassitera. W jego oczach przez moment tliła się jadowita satysfakcja, gdy jednak zwrócił je na Jennifer, jego spojrzenie na powrót stało się łagodne.
Przypadł do niej niemal natychmiast. Jedną ręką otoczył jej osłabione ciało, a drugą odgarnął mokre włosy z jej twarzy.
- Jennifer? Jennifer, wszystko w porządku? - Był autentycznie przerażony. Potrząsał nią delikatnie, ale mona była zbyt zaabsorbowana tym, co się właśnie wydarzyło. - Powiedz coś...'
Jennifer odepchnęła go od siebie z wściekłością. Podniosła się o własnych siłach i spojrzała przesyconym nienawiścią spojrzeniem na Rocolego.
- Coś ty narobił? - warknęła.
Mężczyzna zrobił wielkie oczy. Nie rozumiał jej oburzenia.
- O ile mi wiadomo, właśnie wykonałem twoją robotę – powiedział ostrożnie, przyglądając się jej badawczo.
- Miałeś zostać w samochodzie! Dlaczego tu przyszedłeś?! - Jennifer była wściekła i nawet nie próbowała tego ukryć.
- Za to ty miałaś się go pozbyć – mruknął ponuro Rocoli. Łagodność zupełnie zniknęła z jego oczu. - Dlaczego wdawałaś się z nim w jakiekolwiek dyskusje? Przecież słyszałaś rozkaz szefa...
- Powiedział mi, kto zabił moich rodziców!
Zapadła cisza przerywana jedynie wciąż nierównym oddechem dziewczyny. Rocoli pozornie zachowywał spokój. Ale Jennifer widziała niepokój w jego oczach. Chociaż nie wiedziała, czy była to troska o nią, czy o powodzenie misji. A może jeszcze o coś innego?
W końcu mężczyzna oderwał od niej oczy, które widocznie nie chciały dłużej mieć kontaktu z jej spojrzeniem. Westchnął ciężko.
- Kłamał – powiedział tylko, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
Jennifer parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
- Chciał uniknąć śmierci. Powiedziałby ci wszystko, co chciałabyś usłyszeć.
- Nie możesz być tego pewien. A może powiedział prawdę?
- Przecież jesteś rozsądna, Jennifer. - Rocoli wniósł oczy ku niebu. Zdawał się panować nad sobą resztkami sił. - Dlaczego wierzysz w bajania umierającego człowieka?
Dziewczyna spojrzała na wciąż jeszcze ciepłego trupa Lassitera. Sama nie wiedziała, co myśleć. Chciałaby, by ktoś jej to powiedział. By ktoś nią pokierował. Cokolwiek.
- Wydawał się szczery – szepnęła. Nie była już zła, była sfrustrowana i zgaszona.
Rocoli podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. Spojrzała na niego i znów ujrzała w jego oczach tę uroczą łagodność. Uśmiechnął się lekko, chcąc dodać jej otuchy.
- Wszystko będzie dobrze, caro, obiecuję.

***

Przepraszam bardzo za opóźnienie. Wiem, że rozdział miał pojawić się tydzień temu, ale ostatnio nie miałam czasu zająć się pisaniem i poprawkami. Wiem, że wciąż nie jest idealny, ale jest na pewno lepszy niż jego pierwotna wersja ;)
W związku z tym, że ostatnio mam masę spraw na głowie, a wkrótce będzie ich jeszcze więcej, nie mogę obiecać, że rozdziały będą pojawiać się regularnie. Postaram się dodawać je co dwa tygodnie, ale darujcie, gdyby zdarzyło się jakieś opóźnienie.

Zapraszam do czytania i komentowania :)

Ściskam,
Naiada