Przez
niedomknięte żaluzje do pokoju wlewały się promienie
wczesnowiosennego słońca, docierały do łóżka i tańczyły na
twarzy młodej dziewczyny. Jennifer nie obracała się, pozwalając,
by słońce przyjemnie ją ogrzało. Nie spała, choć oczy miała
zamknięte, a jedynie rozmyślała nad wydarzeniami poprzedniej nocy.
Dopiero
gdy do sypialni wparował Charlie, podniosła głowę, zaciekawiona
jego nagłym wtargnięciem.
-
Szef cię wzywa. - Chłopak może i przestał być oschły, ale
Jennifer wyczuwała, że wciąż ma jej za złe wczorajszy wieczór.
Bardziej
jednak niż urazem Charliego przejęła się wezwaniem. Pewnie stryj
miał zamiar zbesztać ją za wczoraj. Jeśli tak, mógłby chociaż
poczekać do południa.
Ubrała
się szybko w garderobie i wyszła po paru minutach, w pełni gotowa.
Charlie stał dalej w sypialni, zbyt sztywny jak na jej gust.
-
Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się. - Co się dzieje?
-
Nie wiem – odparł smętnie chłopak, prowadząc ją na korytarz. -
Ale jest z nim Rocoli.
Jennifer
nie miała pojęcia, jak wiele kosztowało go choćby wypowiedzenie
tego nazwiska. Starał się skupić na pracy, ale pomimo tego ona
doskonale widziała jego wyrzuty. Spuściła głowę, nie będąc w
stanie znaleźć żadnych słów, które mogłaby powiedzieć mu w
tej chwili.
Gabinet
Giancarla Fabiano był chyba największym pokojem w całym domu. Miał
tylko jedno okno, w dodatku zasłonięte grubymi połami ciężkich fioletowych zasłon, a ściany zdobiła tapeta w ciemnej
tonacji. Na podłodze leżał bogato zdobiony perski dywan.
Pośrodku stał niewielki stolik z ciemnego, orzechowego drewna, a
wokół niego przepyszne kanapy i fotele o purpurowym obiciu. Na
ścianach wisiały dwa portrety, z których patrzyli na gości dwaj
poważni panowie – Emilio Fabiano i jego młodszy brat, Giancarlo.
W głębi, na samym końcu pokoju stało ciężkie biurko z takiego
samego drewna co stolik, a za nim, na wielkim, czarnym fotelu,
siedział sam Giancarlo Fabiano.
-
Stryju – przywitała się Jennifer, posyłając Domenicowi
Rocolemu, który właśnie podniósł się z kanapy, słodki uśmiech.
- Wzywałeś mnie.
Giancarlo
uniósł powoli głowę i spojrzał na bratanicę. Jennifer
wstrzymała oddech. Bała się, że za chwilę dostanie burę. Szef
nie miał w zwyczaju krzyczeć na nikogo, nawet na nią. Ale Jennifer
sto razy bardziej wolałaby, żeby stryj wrzasnął raz czy
drugi, niż słuchać jego przesyconego chłodem i zawodem głosu.
-
Mam dla ciebie zadanie – powiedział Giancarlo. Zawsze taki był.
Rzeczowy i bezpośredni. Jennifer rozluźniła się z ulgą. Dzisiaj
jej się nie dostanie, ale kto wie, czy stryj nie przypomni sobie o
wczorajszym zajściu na przykład jutro? - To Evan Lassiter.
Jennifer
podeszła do biurka i spojrzała na zdjęcie, które podsuwał jej
stryj. Przyjrzała się widocznemu na nim mężczyźnie, po czym
spojrzała na szefa.
-
To mój następny cel?
Giancarlo
nie odpowiedział, tylko ciągnął dalej:
-
Lassiter żyje z handlu narkotykami. Niedawno zaproponowałem mu
protekcję, ale on bezczelnie odmówił, argumentując to tym, że
świetnie daje sobie radę sam. Natomiast wczoraj dowiedziałem się,
że przystał z Larottimi. Rozumiesz, co to dla mnie znaczy?
Jennifer
rozciągnęła usta w złowieszczym uśmiechu. Wiedziała to aż
nazbyt dobrze.
-
Jeżeli daruję mu tą arogancję, inni zaczną myśleć, że można
ze mną pogrywać. A na to nie mogę sobie pozwolić.
-
Jasne – zawołała ochoczo Jennifer. - Gdzie go znajdę?
Giancarlo
zapisał adres na karteczce i podał go bratanicy.
-
Chodź, Charlie – powiedziała Jennifer do przyjaciela, który
wciąż stał przy drzwiach. Miała nadzieję, że wspólna robota
może nieco ociepli ich ostatnio psującą się relację. - Pora na
Akcję!
-
Zaczekaj. - Jennifer stanęła i spojrzała na stryja pytającym
wzrokiem. - Charles zostanie tutaj. Jest mi bardziej potrzebny niż
tobie. Pan Rocoli będzie ci towarzyszyć.
Jennifer
przełknęła ślinę.
-
Ale dlaczego? - spytała z wyrzutem. Do tej pory każdą Akcję przeprowadzała z asystą Charliego. Dlaczego niby teraz miałoby się to zmienić? Przecież obecność Rocolego będzie ją rozpraszać, czy stryj tego nie widział? Jak niby miała sobie poradzić w takiej sytuacji?
Giancarlo
posłał bratanicy groźne spojrzenie zmrużonych oczu. To samo,
którym byli obdarzani wszyscy kwestionujący jego rozkazy.
- Evan Lassiter jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem. A pan Rocoli wie o nim więcej niż ktokolwiek z nas.
Będzie twoim źródłem informacji oraz wsparciem.
Dziewczyna
wciąż była nieprzekonana.
-
Do tej pory świetnie dawaliśmy sobie radę z Charliem i...
-
Bez dyskusji – uciął stryj.
Jennifer
zacisnęła zęby, ale skinęła głową. Rocoli podszedł do niej,
cały czas uśmiechając się.
-
Proszę się nie martwić, panie Fabiano – rzekł. - Dopilnuję, by
pańska bratanica była bezpieczna.
-
Oczywiście – odparł sucho Giancarlo. - Pan Rocoli przekaże ci
resztę informacji, Jennifer.
Dziewczyna
ponownie skinęła głową w milczeniu i skierowała się do wyjścia.
-
I jeszcze jedno. Nie wdawaj się z Lassiterem w żadne dyskusje.
Zlikwiduj go szybko, żeby czasem coś nie strzeliło mu do łba.
Jennifer
wyszła na korytarz, zastanawiając się nad słowami stryja. Chyba
pierwszy raz, odkąd pamiętała, dostała takie polecenie. Nie miała
jednak czasu na dalsze roztrząsania, bowiem zza drzwi prowadzących
do gabinetu szefa wyszedł Domenico Rocoli.
-
Mam wrażenie, że nie za bardzo podoba ci się wizja pracy ze mną?
- zagadnął mężczyzna.
Dziewczyna
opanowała drżenie serca i ruszyła korytarzem. Rocoli podążył za
nią.
-
Dziwię się jedynie, że stryj wtajemnicza w moje Akcje kogoś spoza
Rodziny – wyjaśniła, starając się na niego nie patrzeć. - Ta
lekkomyślność jest do niego niepodobna.
Rocoli
zaśmiał się, co sprawiło, że Jennifer stanęła. Spojrzała
podejrzliwie na mężczyznę.
-
Ależ ja właśnie należę do Rodziny.
Jennifer
uniosła wysoko brwi.
-
Jak to?
-
Od dzisiaj oficjalnie jestem człowiekiem Giancarla Fabiano.
Oczywiście na tyle oficjalnie, na ile to możliwe – wyjaśnił
Rocoli. - Powierzył mi część swoich interesów, a ja podzieliłem
się z nim moimi dochodami. Obopólna korzyść.
Zakończył
z wyszczerzonymi zębami. Ale Jennifer nie odrywała od niego swojego
badawczego spojrzenia.
-
A więc propozycja, którą stryj panu złożył, okazała się
korzystna? - spytała, przypominając sobie ich pierwszą rozmowę.
-
Jak najbardziej.
Jennifer
ruszyła dalej, starając się skupić na sprawie, nie na Domenicu
Rocolim.
Wyszli
na podjazd i dziewczyna skierowała się do garażu po swojego Range
Rovera, ale mężczyzna zatrzymał ją.
-
Pojedziemy moim – oznajmił. Jennifer zirytował władczy ton jego
głosu. - Pozwól, że to ja poprowadzę. - Wcale nie brzmiał, jakby
prosił o pozwolenie, ale jakby przedstawiał jej fakty.
Jednak
gdy spojrzała na wskazanego przez niego złocisto-czekoladowego
Bentleya, jej oburzenie gdzieś wyparowało. Spojrzała na niego z
uroczym uśmiechem.
-
Tylko tym razem – zapowiedziała, a Rocoli wydawał się
zadowolony. - Muszę jeszcze zabrać parę rzeczy.
Szybkim
krokiem ruszyła do garażu, a tam zaczęła przeszukiwanie swojego
auta. Wzięła ze schowka pistolet, dodatkowy magazynek, tłumik i
nóż wojskowy. Ciężko było jej to przyznać, nawet przed samą
sobą, ale była podekscytowana obecnością mężczyzny. Zamierzała
pokazać mu, że wszystko, co o niej mówią, to tylko i wyłącznie
prawda. Chciała mu zaimponować.
Wróciła
do Rocolego, starając się ukryć swoją ekscytację. Chwilę
później mknęli już ulicami Chicago, zmierzając do wyznaczonego
celu.
-
Co może mi pan powiedzieć
o Evanie Lassiterze? - Jennifer zadała pytanie, które zwykle
kierowała do Charliego.
-
Myślę, że to już czas, byś mówiła do mnie po imieniu –
odezwał się mężczyzna. - Ten cały "pan" był uroczy na
początku naszej znajomości, ale teraz, gdy znamy się tak dobrze...
Posłał
jej przelotne spojrzenie. Jennifer zaskoczyła ta propozycja, ale
przyjęła ją z wdzięcznością. Zawsze męczyły ją te oficjalne
formułki i czuła się niedoceniona, gdy musiała zwracać się do
innych z wymuszonym szacunkiem.
-
Oczywiście. Zatem co możesz mi powiedzieć o Evanie Lassiterze?
Zaczął
opowiadać Jennifer o wszystkich istotnych sprawach dotyczących jej
ofiary. O pracy, rodzinie, przyjaciołach, sposobie bycia,
słabościach. Jennifer słuchała tego wszystkiego, usiłując zapamiętać wszystkie istotne szczegóły.
Zajechali
pod stary magazyn w jakiejś obskurnej części miasta.
-
To baza wypadowa Lassitera – wyjaśnił Rocoli. - Stąd rozprowadza
swoje prochy.
Zaparkował
gdzieś z boku, a Jennifer miała czas, by przyjrzeć się uważnie
budynkowi. Magazyn nie był wielki, choć wystarczający. I mimo że
z zewnątrz wyglądał na opuszczony, dziewczyna zauważyła całkiem
świeże ślady opon prowadzące do jednej z wielkich bram garażów.
-
I co? - zainteresował się Rocoli. - Bułka z masłem?
-
Dokładnie – mruknęła Jennifer, błądząc wzrokiem po terenie.
Myślała nad sposobem dostanie się do środka, nie będąc
zauważoną. Rozglądała się w poszukiwaniu kamer. Dostrzegła trzy
– dwie przy bramie i jedną przy głównym wejściu. Ochroniarzy
nigdzie nie widziała.
-
To co robimy?
Dziewczyna
obróciła się i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-
My?
-
Tak – my. Przecież mam ci pomóc.
Jennifer przewróciła oczami. Współpraca z tym mężczyzną nie wydawała
jej się już taka ekscytująca.
-
Wiem, że stryj przydzielił cię dzisiaj do mnie, ale musisz
zrozumieć, że wszystkie Akcje przeprowadzam sama. Bez. Niczyjej.
Pomocy.
-
Dostałem wyraźny rozkaz...
-
Nie obchodzi mnie to – warknęła Jennifer. Miała już dosyć tej
rozmowy. Z Charliem coś takiego nigdy nie miało miejsca. On
wiedział, kto dowodzi, a widocznie Rocolemu trzeba było to
przypomnieć. Uwielbiała tego mężczyznę i cieszyła się z każdej
spędzonej w jego towarzystwie chwili, ale zupełnie nie nadawał się
na jej partnera zbrodni. Charlie był jednak niezastąpiony. - Akcje
należą do mnie, a rola Charliego, wychodzi na to, że dzisiaj też
twoja, ogranicza się tylko do tego, by przekazać mi istotne
informacje i w razie potrzeby podwieźć mnie. Zrozumiałeś?
Rocoli
uniósł brwi, nie mogąc nadziwić się jej nagłemu atakowi.
Patrzył na nią przenikliwie, ze skupieniem, jakby rozważał coś w
myślach. Jennifer zrobiło się nawet trochę głupio, ale gdy tylko
skinął głową, dziewczyna odzyskała rezon.
Wyszła
z samochodu i ostrożnie skierowała się w stronę magazynu. Jej
oczy wierciły się jak oszalałe, gdy próbowała uchwycić
wszystkie szczegóły tego miejsca.
Prześlizgnęła się przez dziurę w ogrodzeniu i pokonała otwartą
przestrzeń w trzy sekundy. Przywarła plecami do ściany, upewniając
się, że nikt jej nie widział. Potem ruszyła dalej, tuląc się do
ściany.
W
końcu znalazła to, czego szukała. Uchylone okno. Było bardzo małe
i zawieszone na wysokości dwóch metrów. Dorosły mężczyzna nie
przecisnąłby się przez nie. Ale ona...
Znalazła
jakieś skrzynki i ułożyła je pod oknem w chybotliwą wieżę.
Ostrożnie wspięła się na nie i zdołała dosięgnąć okienka,
wsunąć rękę do środka i otworzyć je na oścież.
Z
trudem wgramoliła się przez niewielki otwór do magazynu. Skoczyła
na ziemię, o mały włos nie lądując na twarzy. Znalazła się w
ciasnej toalecie, obok niej znajdował się sedes i umywalka. Na
razie wszystko szło gładko.
Uchyliła
ostrożnie drzwi. Wychodziły na pusty korytarz, który skręcał i
znikał za rogiem. To znaczy nie był do końca pusty, bo walały się
po nim przeróżne ustrojstwa, jak stare meble, zepsuty sprzęt czy
sterty ubrań. Wyszła na korytarz, upewniając się jeszcze, że
naprzeciwko jest czysto. Przemknęła przez korytarz jak uciekająca
zwierzyna.
Zatrzymała
się tuż za rogiem i wyjrzała zza niego ostrożnie. Był tam
kolejny zakręt.
Najpierw
usłyszała głosy, dopiero potem dostrzegła dwóch mężczyzn
zmierzających w jej stronę. Przytuliła się do ściany i zaczęła
rozglądać się za lepszym schronieniem. Przycupnęła pod
przewróconym stołem, który zasłaniał ją jedynie od strony
nadchodzących mężczyzn. Sięgnęła za pazuchę kurtki, wyciągnęła
rewolwer i założyła na niego tłumik. Głosy były coraz bliżej,
ale ona była spokojna. Co prawda, byłoby wysoce niefortunne, gdyby
musiała pozbyć się ich już teraz, zanim znalazła Lassitera.
Wówczas ktoś mógłby znaleźć ciała i wszcząć alarm dużo
wcześniej niż zaplanowała, ale z dwojga złego lepiej pozbyć się
wrogów niż pozwolić by to oni pozbyli się jej.
Mężczyźni
minęli zakręt, a wkrótce ją. Jennifer zasłoniła sobie usta
ręką, by nie zaalarmował ich jej głośny oddech, a drugą wycelowała pistoletem w ich stronę, gotowa w
każdej chwili nacisnąć spust. Ale oni widocznie jej nie zauważyli.
Obserwowała ich jeszcze przez moment, cały czas trzymając broń w
pogotowiu, dopóki nie zniknęli za rogiem.
Jennifer
odetchnęła z ulgą i dała sobie chwilę czasu by uspokoić nieco
zbyt rozbujane serce.
Po
paru minutach ruszyła dalej. Upewniła się, że korytarz tym razem
jest czysty i przemknęła przez niego jak ostatnio.
Gdy
teraz zatrzymała się tuż przed rogiem, usłyszała gwar dochodzący
z głębi korytarza. Musiało być tam mnóstwo ludzi. Wyjrzała i
zobaczyła dwuskrzydłowe drzwi, z których jedno skrzydło było
otwarte. Za nimi dostrzegła skrawek ogromnej hali i kotłujących
się po niej ludzi. Jęknęła w duchu. Wyglądało na to, że
musiała się tam dostać.
Przemknęła
szybko do drzwi i schowała się za zamkniętym skrzydłem. Z tej
perspektywy zauważyła rząd równo poukładanych kartonowych pudeł.
Wydawało się to być lepszą kryjówką niż miała teraz.
Postanowione.
Wciągnęła
powietrze, podniosła się i weszła do hali jak gdyby nigdy nic.
Spokojnie skierowała się za pudła, starając się wyglądać,
jakby wiedziała co robi. Gdy tylko kartony ją przykryły,
przycupnęła za nimi i wypuściła z ulgą powietrze.
Już
dawno nauczyła się, że większą uwagę można wzbudzić, próbując
się ukryć niż udając zajętego. Gdy zachowywała się jakby
dokładnie wiedziała, co robi i po co tu jest, inni zajęci ludzie
nie zwracali na nią uwagi. Inaczej niż w przypadku, gdyby schylała
się, próbując skryć się przed innymi. Gdy w zasięgu wzroku było
tak wiele par oczu, byłoby to dość trudne do wykonania.
Zza
swojej kryjówki Jennifer zaczęła obserwację hali, cały czas
mając baczenie na znajdujące się za nią drzwi. Było tu może z
piętnastu ludzi. Większość z nich była zajęta przenoszeniem
pudeł z jednego miejsca w drugie. Ale nigdzie nie widać było
Lassitera.
Wtedy
nagle rozległ się trzeszczący hałas. Potężna brama otworzyła
się z trudem, a do środka zaczęła tyłem wjeżdżać ciężarówka.
Gdy już prawie cała znalazła się w hali, Jennifer dostrzegła na
jej boku logo jakiejś firmy produkującej zabawki. Skrzywiła się
ze zdziwieniem. Po co Lassiterowi zabawki?
Zaczął
się wielki załadunek kartonowych pudeł na pakę. Kierowca
ciężarówki wyszedł ze swojej kabiny i skierował się na tył
pojazdu. Wtedy Jennifer zauważyła Evana Lassitera. Był to jeszcze
dość młody mężczyzna o ciemnych włosach, zadartym nosie i
dużych, zielonych oczach. Wdał się właśnie w rozmowę z kierowcą
ciężarówki, która – sądząc po ich minach – przebiegała
pomyślnie.
Lassiter tłumaczył coś kierowcy, ale Jennifer była zbyt daleko, by mogła usłyszeć, o czym mówi. Zobaczyła jednak, że ktoś podał mu pluszowego misia. Takiego, jakim bawią się małe dzieci. Zdziwiła się, widząc tego narkotykowego bossa z pluszową zabawką w ręku. Potem jednak Lassiter, pokazując kierowcy, urwał misiowi głowę, a z niej na ziemię wysypały się torebki z białym proszkiem.
A więc tak to sobie wykombinował! Transportował narkotyki w zabawkach. Trzeba przyznać, że było to sprytne zagranie, bo kto podejrzewałby, że w ciężarówce przewożącej pluszowe misie można znaleźć prochy?
Lassiter
kontrolował cały załadunek, aż z hali zniknęła co najmniej
jedna trzecia pudeł. Na szczęście tych, za którymi chowała się
Jennifer, nikt nie ruszył. Dziewczyna musiała cierpliwie czekać,
aż ciężarówka będzie pełna, a kierowca łaskawie odjedzie. Nie
mogła kropnąć Lassitera przy tych wszystkich ludziach.
W
końcu załadunek dobiegł końca. Kierowca pożegnał się jeszcze
wylewnie z jej ofiarą i z powrotem zasiadł za kółkiem. Znów
rozległo się trzeszczenie bramy i ciężarówka mogła odjechać.
Jennifer
cały czas obserwowała swój cel. Lassiter patrzył za ciężarówką
i odszedł dopiero wtedy, gdy brama ponownie się zamknęła.
Mężczyzna szepnął jeszcze słówko jednemu ze wspólników
nadzorujących tragarzy i wyszedł drzwiami naprzeciwko bramy.
Jennifer
odczekała małą chwilę, po czym wyszła ze swojej kryjówki,
złapała jedno z pudeł i zaniosła je w wyznaczone miejsce,
niedaleko drzwi za którymi zniknął Lassiter. Nikt nie zwrócił na
nią uwagi, każdy zajęty był własną robotą. Wciąż spokojnie,
Jennifer opuściła halę.
Dopiero
gdy znalazła się na pustym korytarzu, puściła się biegiem.
Wypadła zza rogu i dostrzegła zatrzaskujące się właśnie drzwi.
Za nimi był Lassiter.
Jennifer
stanęła przed wejściem najprawdopodobniej do gabinetu Lassitera
albo czegoś w tym rodzaju. Wyciągnęła pistolet i z uśmiechem
uniosła dłoń, by zapukać. Zanim jednak jej knykcie dosięgnęły
drzwi, zmieniła zdanie. Miała ochotę na małą zabawę. Schowała
pistolet i wyciągnęła nóż wojskowy. Dopiero teraz zapukała.
Lassiter
otworzył jej po dłuższej chwili. Nie wyglądał na zadowolonego
wtargnięciem intruza. Jeszcze mniej ucieszył się, gdy zobaczył
nóż w dłoni owego intruza. Ale Jennifer nie dała mu czasu na
żadną reakcję. Skoczyła na niego i cięła nożem, raniąc go w
ramię. Cofnął się kilka kroków, a ona weszła za nim do
pomieszczenia i zamknęła za sobą drzwi. Nie spuszczała z niego
wzroku nawet na moment. Trzymał się za zranione ramię, ale gdy
dziewczyna ponownie rzuciła się na niego, był gotowy.
Odepchnął
ją od siebie z zaskakującą siłą, a nóż wypadł jej z ręki i
upadł parę metrów dalej. Zamachnął się, ale Jennifer uchyliła
się przed jego ciosem. Nie przejęła się utratą broni. Wręcz
przeciwnie – miała okazję poćwiczyć nieco swoje umiejętności
walki wręcz. To jej się przyda, bo ostatnio miała wrażenie, że
nieco skapcaniała.
Lassiter
wyprostował się i wyszczerzył zęby w perfidnym uśmieszku.
-
Proszę, proszę – szepnął złowieszczo. - Jennifer Fabiano.
Spodziewałem się, że wkrótce cię tu zobaczę.
Jennifer
zdziwiły słowa Lassitera. Spodziewał się jej? Jak to? Przecież
nie mógł. Nikt nigdy się jej nie spodziewał. Miała ochotę zadać
mu te pytania, ale pamiętała polecenie stryja.
Wyskoczyła
do przodu, zupełnie zaskakując tym Lassitera. Kopnęła go w zranione już wcześniej ramię
i bok, zanim zdołał sparować jej ciosy. Jęknął, ale zdołał trafić pięścią w jej
ucho. Zachwiała się, a szamotanina przybrała na sile.
Lassiter
zwalił się na Jennifer, przewracając ich obu. Przycisnął ją do
ziemi. Był za ciężki, a Jennifer za słaba. Nie dałaby rady
zrzucić go z siebie. Ale wcale tego nie potrzebowała. Wystarczająco
znała słabości ludzkiego ciała.
Kopnęła
Lassitera w krocze, a potem walnęła go głową w nos. Zawył i
złapał się za twarz, a ona wykorzystała to. Poprawiła ciosy
uderzeniem w brzuch i zwaliła mężczyznę z siebie.
Usiadła
na nim okrakiem, zdołała dosięgnąć noża i przycisnęła go do jego szyi.
Cięłaby ostrzem, ale słowa Lassitera ją powstrzymały.
-
Nie chcesz dowiedzieć się, dlaczego zginęli twoi rodzice?
Nóż
zatrzymał się milimetry od skóry Lassitera. Jennifer zamarła.
-
O czym ty mówisz? - wykrztusiła.
Mężczyzna
uśmiechnął się, pokazując czerwone od krwi zęby.
-
Mówię o tym, co wydarzyło się dziesięć lat temu. W
noc śmierci Emilia i Alessandry Fabiano.
Jennifer
poczuła tak ogromną złość, że miała ochotę wydrapać temu
człowiekowi oczy.
-
Nie pogrywaj sobie ze mną – warknęła.
-
Nie śmiałbym – odparł Lassiter z niebezpiecznym błyskiem w oku.
- Możemy sobie nawzajem pomóc.
-
A więc chcesz targować się o swoje życie? - Jennifer uniosła
brwi. Nie mogłaby spodziewać się niczego innego.
Lassiter
zaśmiał się, opluwając dziewczynę krwią.
-
Nie muszę się targować, wiem, że mnie nie zabijesz.
Był
zbyt pewny siebie. Jennifer to zirytowało. Jeszcze raz przycisnęła
nóż do jego szyi, ale nie była w stanie tego zakończyć.
Lassiter
znów się zaśmiał.
-
Dobra – parsknęła Jennifer. - Co wiesz o śmierci moich rodziców?
-
Byłoby mi wygodniej mówić, gdybyś na mnie nie siedziała.
-
Mów.
-
Najpierw zejdź ze mnie.
-
Zapomnij. Gadaj!
-
Niewygodnie mi...
-
Nie obchodzi mnie...
Lassiter
wykorzystał jej chwilowe zirytowanie i nieuwagę i zrzucił ją z
siebie. Znów zaczęli się szarpać i szamotać. Jennifer była
wściekła, że dała się tak nabrać.
Próbowała
skierować nóż w jego stronę, ale on chwycił jej nadgarstek i z
trudem odsunął go od siebie. Zdołał znaleźć swoją wielką łapą
szyję dziewczyny. Jennifer nie potrafiła rozewrzeć zaciskających
się na jej krtani palców. Zaczęła tracić powietrze. Dusiła się.
Widziała przesycone tryumfem oczy Lassitera. Nie mogła na to
pozwolić...
Wbiła
paznokcie w policzki mężczyzny. Podrapała go wręcz do krwi.
Jęknął i złapał się za twarz ręką, którą przed chwilą ściskał dłoń dziewczyny. Jennifer z trudem odnalazła drogę
do jego brzucha. Pchnęła.
Lassiter
zawył i odskoczył od niej, łapiąc się za zranione miejsce.
Spomiędzy jego palców spływała krew. Zatoczył się i opadł twardo
na ziemię.
Jennifer
z trudem złapała oddech. Wciąż krztusząc się i charcząc,
podniosła się i podeszła do mężczyzny, by wreszcie to zakończyć.
Lassiter z przerażeniem obserwował zbliżający się do niego nóż.
-
Julian West! - wrzasnął, unosząc rękę w obronnym geście.
Dłoń
Jennifer zamarła.
-
Kto?
-
Julian West – wyznał Lassiter. Był wykończony. Na jego twarzy
krew mieszała się z potem, a z rany czerwona posoka spływała
coraz obficiej. - Znajdź go. On powie ci.. .
Kula
nadleciała nie wiadomo skąd i wbiła się głęboko w czaszkę
mężczyzny, obryzgując krwią wszystko dookoła. Jennifer nie mogła
uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Rozejrzała się i
spostrzegła Domenica Rocolego z bronią wciąż wycelowaną w
Lassitera. W jego oczach przez moment tliła się jadowita
satysfakcja, gdy jednak zwrócił je na Jennifer, jego spojrzenie na
powrót stało się łagodne.
Przypadł
do niej niemal natychmiast. Jedną ręką otoczył jej
osłabione ciało, a drugą
odgarnął mokre włosy z jej twarzy.
-
Jennifer? Jennifer, wszystko w porządku? - Był autentycznie
przerażony. Potrząsał nią delikatnie, ale mona była zbyt zaabsorbowana tym, co się właśnie wydarzyło. - Powiedz coś...'
Jennifer
odepchnęła go od siebie z wściekłością. Podniosła się o
własnych siłach i spojrzała przesyconym nienawiścią spojrzeniem
na Rocolego.
-
Coś ty narobił? - warknęła.
Mężczyzna
zrobił wielkie oczy. Nie rozumiał jej oburzenia.
-
O ile mi wiadomo, właśnie wykonałem twoją robotę – powiedział
ostrożnie, przyglądając się jej badawczo.
-
Miałeś zostać w samochodzie! Dlaczego tu przyszedłeś?! -
Jennifer była wściekła i nawet nie próbowała tego ukryć.
-
Za to ty miałaś się go pozbyć – mruknął ponuro Rocoli.
Łagodność zupełnie zniknęła z jego oczu. - Dlaczego wdawałaś
się z nim w jakiekolwiek dyskusje? Przecież słyszałaś rozkaz
szefa...
-
Powiedział mi, kto zabił moich rodziców!
Zapadła
cisza przerywana jedynie wciąż nierównym oddechem dziewczyny.
Rocoli pozornie zachowywał spokój. Ale Jennifer widziała niepokój
w jego oczach. Chociaż nie wiedziała, czy była to troska o nią,
czy o powodzenie misji. A może jeszcze o coś innego?
W
końcu mężczyzna oderwał od niej oczy, które widocznie nie
chciały dłużej mieć kontaktu z jej spojrzeniem. Westchnął
ciężko.
-
Kłamał – powiedział tylko, jakby to była najoczywistsza rzecz
pod słońcem.
Jennifer
parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
-
Skąd możesz o tym wiedzieć?
-
Chciał uniknąć śmierci. Powiedziałby ci wszystko, co chciałabyś
usłyszeć.
-
Nie możesz być tego pewien. A może powiedział prawdę?
-
Przecież jesteś rozsądna, Jennifer. - Rocoli wniósł oczy ku
niebu. Zdawał się panować nad sobą resztkami sił. - Dlaczego
wierzysz w bajania umierającego człowieka?
Dziewczyna
spojrzała na wciąż jeszcze ciepłego trupa Lassitera. Sama nie
wiedziała, co myśleć. Chciałaby, by ktoś jej to powiedział. By
ktoś nią pokierował. Cokolwiek.
-
Wydawał się szczery – szepnęła. Nie była już zła, była sfrustrowana i zgaszona.
Rocoli
podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. Spojrzała na niego i
znów ujrzała w jego oczach tę uroczą łagodność. Uśmiechnął
się lekko, chcąc dodać jej otuchy.
- Wszystko będzie dobrze, caro, obiecuję.
***
Przepraszam bardzo za opóźnienie. Wiem, że rozdział miał pojawić się tydzień temu, ale ostatnio nie miałam czasu zająć się pisaniem i poprawkami. Wiem, że wciąż nie jest idealny, ale jest na pewno lepszy niż jego pierwotna wersja ;)
W związku z tym, że ostatnio mam masę spraw na głowie, a wkrótce będzie ich jeszcze więcej, nie mogę obiecać, że rozdziały będą pojawiać się regularnie. Postaram się dodawać je co dwa tygodnie, ale darujcie, gdyby zdarzyło się jakieś opóźnienie.
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Ściskam,
Naiada
Przepraszam bardzo za opóźnienie. Wiem, że rozdział miał pojawić się tydzień temu, ale ostatnio nie miałam czasu zająć się pisaniem i poprawkami. Wiem, że wciąż nie jest idealny, ale jest na pewno lepszy niż jego pierwotna wersja ;)
W związku z tym, że ostatnio mam masę spraw na głowie, a wkrótce będzie ich jeszcze więcej, nie mogę obiecać, że rozdziały będą pojawiać się regularnie. Postaram się dodawać je co dwa tygodnie, ale darujcie, gdyby zdarzyło się jakieś opóźnienie.
Zapraszam do czytania i komentowania :)
Ściskam,
Naiada
Cześć!
OdpowiedzUsuńJak już wspomniałam, przeczytałam i nadgoniłam rozdziały :D A oto moja opinia, co do tego rozdziału:
Nie dziwię się, że Jennifer się zawahała. W końcu, temat jej rodziców to bardziej delikatna kwestia. Bardzo cierpiała, kiedy ich straciła. Nie mogę uwierzyć, że ten cały Lassiter tak podle zagrał na jej uczuciach. Chociaż, w sumie może (niemal na pewno!) chciał uratować swoje życie.
W stu procentach rozumiem Jennifer. Może to było kłamstwo, może on mówił prawdę o jej rodzicach, ale słuchając takich rzeczy faktycznie można w nie uwierzyć. Zwłaszcza w kwestii rodziny. To trochę smutne...
Muszę powiedzieć, że intryguje mnie ten cały Rocoli. Podoba mi się jego postać i to nawet bardzo :D
Pozdrawiam i życzę weny!
Ajajajajaj… No nie mogę, ten Rocoli mi cholernie działa na nerwy. Nic jej, Domenico, nie obiecuj, od tego, a już na pewno nie mów do niej "caro", bo od tego jest Jack (dobra, tak sobie marzę tylko XDD).
OdpowiedzUsuńCiekawe, dlaczego Charliemu nie pozwolili jechać z Jen. Ja wiedziałam, że on coś nawywija i nadal jestem niezmiernie zainteresowana jego zamiarami. Coś czuję, że oczy mi z orbit ze zdziwienia wyjdą :D
No i czy to – wówczas jeszcze żywe – truchło mówiło prawdę? Czy chęć ratowania się za wszelką cenę jest jedynym powodem do mówienia takich rzeczy? Umiejętnie wykorzystał słabość panny Fabiano, to fakt. Ale nie wydaje mi się, że ta chęć przeżycia była jedynym powodem, dla którego to powiedział.
Czekam na kolejny i pozdrawiam! :))
Hagiri
Rozmowy Międzymiastowe
Ulicznice
Ta sprawa od samego początku wydała mi się jakaś podejrzana. Sam fakt, że stryj nagle zmienił jej partnera i wysłał do facet, który zna morderców jej rodziców wzbudził we mnie jakiś niepokój. Poza tym dziwiło mnie to, że w tym budynku było mnóstwo osób, a ona i tak zdecydowała się wypełnić polecenie. Bardzo ryzykowała. W końcu ktoś mógł zwrócić na nią uwagę, rozpoznać ją, albo przypadkiem zorientować się w jej zamiarach. Dlatego zaskoczyło mnie, że zachciało jej się 'bawić' i zamiast broni wyciągnęła nóż. Co gdyby facet zaczął krzyczeć albo okazał się silniejszy? To było według mnie okropnie nierozważne... I mam poważne obawy, że jej stryj coś knuje i nie przez przypadek wysłał ją do mężczyzny, który był w stanie powiedzieć jej coś o rodzicach. W ogóle tej stryj nie wzbudza mojej sympatii. Coś z nim jest nie tak, tylko jeszcze nie wiem co. I nie wydaje mi się, żeby ten facet powiedział to tylko dlatego, żeby ratować jakoś swoje życie. Wyczuwam tu coraz więcej tajemnic! :D I świetnie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;***
Powiem Ci, że myślałam, że to będzie kolejna akcja, gdzie Jennifer z typowym dla siebie profesjonalizmem i gracją załatwia jakiegoś faceta i przez to pozbywa się problemu, a najwyraźniej Lassiter wiedział dużo więcej niż powinien i jestem pozytywnie zaskoczona! Lubię opowiadania, gdzie nie mogę być nigdy na sto procent pewna, co zaraz się wydarzy. I poniekąd dlatego też zaczęłam lubić Jenny, bo na początku wydawało mi się, że ta postać nie przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńBrakuje mi tutaj tylko chłopaków. Jakoś ostatnio się zżyłam z nimi i rozdział bez nich wydaje mi się jakiś taki wybrakowany xD Ale pociesza mnie fakt, że w następnym rozdziale pewnie ich zobaczę :D
A tak w ogóle, to nie wypowiedziałam się jeszcze na temat Domenica... Chyba już wspominałam, ze go nie lubię. No cóż... zdania nie zmieniam. Był z Jenny pierwszy raz i nawet nie potrafił się dostosować. I tak w sumie to nawet jej nie pomógł, bo mimo drobnych komplikacji, to ona była w stanie sobie sama poradzić z Lessiterem. Jeśli jemu się wydaje, że Jenny jest bezbronną dziewczynką, to się grubo myli!
No i kwestia jej przeszłości... To pewnie będzie jej teraz nie dawało spać po nocach.
Czekam na następny! :*
Mam jedno "ale". Spróbuj kopnąć faceta w krocze, gdy ten na tobie leży. Jeśli leży przodem, tak jak podczas seksu na misjonarza, to nie masz na to szans. Dosięgniesz go z kolanka, ale jest za mała odległość między kroczem, a podłogą, więc kolano nie ma odpowiedniego rozpędu. Takie uderzenie nie zaboli na tyle by facet zszedł z kobiety.
OdpowiedzUsuńJeni jest nieodpowiedzialna, mogła go zabić normalnie, to postanowiła zaryzykować w imię czego? Zabawy? Dziecinady? To nie było ani odpowiedzialne, ani profesjonalne. Zachowanie gówniarskie, takie... popisowe... bardzo nieprofesjonalne. Szkoda, że tak zrobiła, bo miałem ją za inteligentną i znającą się na swojej robocie. Za szybką i skuteczną, a teraz to jak taka idiotka maluje się w moich oczach.
Para Dominika i Jeni, nie podoba mi się, nie w akcji. Jakoś tak... jakbyś robiła z nich dzieciaków, co się tylko przepychają, a od takiej dziecinady przecież już mamy tych trzech gamoni z FBI, prawda?
"caro" - kochanie? Nie powinno mieć jakieś kreseczki nad a czy coś? Bo Carninio (czy jakoś tak), hiszpański zwrot "kochanie" ma kreseczkę, znaczy taki falujący znaczek. Znaczy chyba pisze nie do końca po polsku.
Jak pakowali kartony do ciężarówki z logiem takim a nie innym, to od razu się domyśliłem, że narkotyki transportowane są w zabawkach. Psy ich nie wyczują na granicy? Dziwi mnie, że Jeni się tego nie domyśliła, że dragi można transportować w zabawkach, opakowaniach po przyprawach (to nawet bezpieczniejsze, bo rzekomo te folie, opakowania przypraw zatrzymują zapach). Szukałem kiedyś o tym informacji na potrzeby opowiadania.
Domi miał coś wspólnego ze śmiercią rodziców Jeni i podejrzewałem to już wcześniej, a teraz jestem niemal sto procent tego pewny.
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
Po pierwsze: już przy Range Roverze Jennifer zyskała kolejne pokłady mojej sympatii. To mój wymarzony samochód. Kobieta, jeżdżąca tym cackiem jest z góry lubiana przeze mnie. Z drugiej strony, taki Bentley... Ale tylko, gdybym mieszkała w US. W Polsce nie wyobrażam jeździć sobie tym monsterem.
OdpowiedzUsuńPo drugie: nie lubię stryja Jennifer. Wiem, że Don Corleone Twojego opowiadania nie może być milusińskim, ale ten typ jakoś wyjątkowo mnie denerwuje.
Po trzecie: masz talent do opisywania działań "zawodowych" Jen. Podoba mi się, jak to rozgrywasz. Co prawda, domyślałam się, że Rocoli nie usiedzi na tyłku w samochodzie, ale jednak sama scena była dosyć zaskakująca, taka jak powinna być.
Jeden tylko mały błąd. "Lassiter zwalił się na Jennifer, przewracając ich obu. " - oboje. Obu by było, gdyby byli mężczyznami.
Po czwarte: matko wszystkich Jezusków! Jak mnie zainteresowałaś tą informacją o rodzicach Jennifer. Teraz nie będę spała, bo będę się zastanawiała, co dalej.
Swoją drogą, jakbyś miała ochotę, założyłam nowe opowiadanie.
buzzingblood.blogspot.com
pozdrawiam,
candlestick
http://crownsjewel.blogspot.com/
i
buzzingblood.blogspot.com
Zdziwiło mnie, że połączyłaś Jennifer i Domenica w akcji, tego się nie spodziewałam. Jednak kiedy już przeczytałam, że mają pracować razem, byłam niemal pewna, że im ta współpraca średnio wyjdzie. No i nie wyszła, bo Jeni zapragnęła pokazać jaka to jest mocna i się niby "pobawić" niczym kotek śniadankiem w postaci myszki. Ta jej pyszność i pewność siebie wyszła na prowadzenie i niestety o mały włos jej nie zgubiła. Nie wiem tylko czy Domi uratował ją, czy ukrył morderców jej rodziców i to mnie najmocniej zastanawia. Domi jest ciągle zagadką...
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak krótko.
Oczywiście czekam na kolejny.
Pozdrawiam
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Kiedy kolejny rozdział? Mam nadzieję, że nie uciekłaś i nie porzuciłaś bloga, bo ja bardzo chciałabym poznać zakończenie twojej historii.
UsuńPrzy okazji informuję, że "Prawdziwa Legenda" została przeze mnie napisana do końca, obecnie jest poprawiania i wrzucam poprawione rozdziały od początku. Tak więc zapraszam na pierwszy rozdział.
Pozdrawiam.
Witam :)!
OdpowiedzUsuńPierwsze siedem rozdziałów przeczytałam na jednym oddechu, ósemkę zostawiłam sobie na deser... I coś jest nie tak :P Dlaczego idealna Jennifer nagle robi tak nierozsądne rzeczy? Poza tym skoro stryj wiedział, że koleś może bratanicy namącić w głowie, dlaczego wysłał ją na taką akcję? No niee...
Ale od początku!
Bardzo przyjemnie mi się czyta Twój tekst i naprawdę jestem zaciekawiona tą historią. Oczywiście mili panowie z FBI mają w tym swój udział, chociaż, o dziwo, nie mam ulubieńca. Zobaczymy, co stworzysz dalej, z biegiem akcji pewnie sobie kogoś wybiorę :D Intryguje mnie niesamowicie Matt... No przecież na pewno nie może być skończonym idiotą i dupkiem. Wierzę, że coś tam ciekawszego jego osoba ukrywa. No i hm... Danny. Jakoś w głowie kiedy o nim czytam mam obraz Marka Ruffalo :P
Motyw Domenica i Jennifer jest dla mnie... bardzo intrygujący. Ale nie umiem odgadnąć, czy Domenic będzie tym złym, czy może przeciwnie. Teoretycznie można go podejrzewać, ale... Nie mówię na razie, że to on jest tym podłym, bo czarne przecież nie zawsze musi być negatywne. :P
Pozdrawiam :)!
Tysio się wpadł przypomnieć xD
OdpowiedzUsuńNie bym wymagał bycia na bieżąco, ale jestem, piszę u siebie i nadrabiam zaległości u innych, i tak cię wypatruję u siebie, i wypatruję, bo już się bardzo za tobą stęskniłem ;-)
Blog chyba już nie będzie kontynuowany... Już prawie rok i nic się nie pojawiło :(
OdpowiedzUsuńSzkoda :(