Jack
nie czuł się dobrze w tłumie, zwłaszcza takich
ludzi. Najgorsze szumowiny zebrały się tu dzisiaj: złodzieje,
rabusie, gwałciciele, kieszonkowcy, rozbójnicy i cała rzesza
innych, nawet gorszych przestępców, o których Jack wolał nie
myśleć. To nie tak, że chłopak
się ich bał. Nie.
Jack nie bał się nikogo i
niczego. Ale w jego sercu już dawno temu zakiełkowała niechęć do
tego typu ludzi, która z czasem przekształciła się w potężne
drzewo odrazy. Jack nienawidził wszystkich przestępców i każdego
z nich starał się tępić.
Właśnie
dziś, tu, w Lawndale, miały się odbyć nielegalne walki. Jack nie
miał pojęcia, na czym dokładnie miałyby polegać, ale wiedział,
że na pewno będzie krwawo, brutalnie i nieprzyjemnie. Wprost
cudownie. Danny powiedział mu, że każdy liczący się gang
wystawiał swojego zawodnika, a przyjmujący zakłady musieli wynosić
kasę w grubych walizach.
Oczywiście,
policja nic nie wiedziała o tym przedsięwzięciu (a może i
wiedziała, ale lepiej dla niej, jeśli się nie mieszała). Wszystko
było w miarę możliwości utajnione, nikt też nie znał nazwisk
organizatorów. To dzięki Danny'emu udało im się tu dzisiaj
znaleźć. Chłopak był niezły w te klocki;
zagadał, do kogo trzeba, postukał trochę w klawiaturę,
gdzieniegdzie wcisnął parę banknotów i oto się tu znaleźli.
Podobno był tu jeden
człowiek, który mógłby okazać
się bardzo przydatny
w ich sprawie. A oni rozpaczliwie potrzebowali informacji, do których dostępu nie miało nawet FBI.
-
Co za tłok – mruknął niezadowolony Jack.
-
Mi to nie przeszkadza –
zawołał wesoło Matt, niemalże skręcając szyję, gdy oglądał się
za właśnie przechodzącymi obok nich, skąpo ubranymi dziewczynami.
Co z tego, że było zimno? Im najwyraźniej wcale to nie
przeszkadzało.
Jack
pokręcił głową, ale kąciki jego ust uniosły się nieco.
-
Dobra, słuchajcie –
odezwał się Danny ściszonym głosem. - Lepiej będzie, jeśli się
nie rozdzielimy. Nie wiemy, kogo tu mogło przywiać. I lepiej
trzymajmy się z dala od kłopotów. To się tyczy głównie ciebie,
stary – zwrócił się do Matta, który zrobił niewinną minę. -
Szukamy gościa, na którego wołają "Piła". Ponoć
handluje informacjami, możemy dowiedzieć się od niego czegoś
ciekawego. Z tego, co udało
mi się ustalić, aktualnie przyjmuje zakłady, więc nie tak trudno
będzie go znaleźć. Do roboty!
Zakończył
entuzjastycznie i ruszył dziarskim krokiem przed siebie. Jack i Matt
podążyli za nim, w porównaniu do niego wyglądali ospale. Jack
pomyślał, że jeżeli Danny dalej będzie zachowywał się w ten sposób,
nikt nie weźmie ich na poważnie.
Zakłady
były przyjmowane na prowizorycznie poukładanych skrzynkach
służących za stoły. Za nimi siedziało trzech groźnie
wyglądających facetów, a obok kręcili się jeszcze dwaj inni. Z
tyłu zaparkowany był średniej wielkości transporter, do którego
jacyś ludzie pakowali torby z pieniędzmi.
-
Który to? - spytał Jack Danny'ego, wskazując na przyjmujących
zakłady gości.
Danny
nie odpowiedział, tylko podszedł pewnym krokiem do jednego z nich.
Mężczyzna był krótko ostrzyżony, miał bardzo jasne, wąskie
oczy i kolczyki w wardze i brwi.
-
Strzała, stary – przywitał się Danny niskim tonem. - Co słychać
w wielkim mieście?
Piła
spojrzał na niego podejrzliwie, a Jack opanował odruch uderzenia
otwartą dłonią w czoło. Wzniósł tylko oczy ku niebu, mając
nadzieję, że nie widać jego zdenerwowania.
-
Stawiasz coś? - spytał oschle Piła.
Danny
pochylił się w jego stronę i puścił mu oko.
-
Nie do końca. Potrzebuję informacji i słyszałem, że twoje są
najlepszej jakości.
Piła
wyraźnie się rozluźnił, a na jego wargach wykwitł chytry
uśmieszek.
-
No, raczej – mruknął, zadowolony. - W czym wam pomóc?
-
Co możesz nam powiedzieć o Giancarlu Fabiano?
Piła
zmarszczył brwi. Wyraz zadowolenia na jego twarzy gdzieś się
rozwiał. Zamiast tego patrzył na nich teraz spode łba posępnym
wzrokiem, a górna warga drgała mu niebezpiecznie.
-
Czego od niego chcecie? - spytał agresywnie.
-
To nie twoja sprawa, stary – warknął Matt. Chyba już zdążył
załapać, o co w tym wszystkim chodzi. - My pytamy cię o
informację, a twoim zadaniem jest ją nam udzielić. Jakiś problem?
Jak za bardzo trzęsiesz kuprem, to znajdziemy sobie kogoś bardziej
odważnego.
Piła
patrzył na nich zmrużonymi oczami. Widocznie jeszcze się
zastanawiał, analizując w myślach wszystkie "za" i
"przeciw". Jack, by pomóc mu podjąć właściwą decyzję,
położył na skrzynce przed nim stu-dolarowy banknot. Piła popatrzył
na niego, potem na Jacka; wciąż wydawał się nieprzekonany.
-
Informacja o tym człowieku będzie was kosztować o wiele więcej –
burknął.
-
Połowa teraz, reszta po sprawie – odparł Jack, patrząc mu prosto
w oczy. - Nie przeceniaj się.
Piła
wybuchnął śmiechem. Atmosfera rozluźniła się w jednej chwili,
całe napięcie opadło, a Jack cichutko wypuścił wstrzymywane w
płucach powietrze. Informator zabrał pieniądze, oparł ręce o
skrzynkę i złożył palce w piramidę.
-
Giancarlo Fabiano to niebezpieczny typ – zaczął tajemniczo –
ale niewielu o tym wie. Facet jest osobą publiczną, biznesmenem
znanym ze swoich... hm... inwestycji. Występuje w mediach, wspiera
akcje charytatywne, przemawia publicznie, no, normalnie ideał. Nikt
nie mówi na głos, czym tak naprawdę się zajmuje i ja też wam nie
powiem, bo życie mi miłe, a jego uszy rozciągają się po całym
Chicago. W każdym razie lepiej mu nie podskakiwać.
Jack
spojrzał na Danny'ego. Był zawiedziony. Spodziewał się usłyszeć
coś nowego, jakieś pikantne szczegóły. Jeśli to były wszystkie
informacje, jakie posiadał Piła, Jack stracił dwie stówy tak
naprawdę za nic. To, co powiedział im informator, tak naprawdę
wiedzieli wszyscy.
Ale
Danny nie był tak sceptycznie nastawiony i nie poddawał się tak
łatwo.
-
Co jeszcze możesz nam powiedzieć?
Piła
zagwizdał.
-
Gościu, to są mafiozi. O nich nie gada się sobie ot, tak. Spytaj
mnie o jakikolwiek gang, a wyśpiewam ci wszystko, co wiem. Ale ci
faceci to zupełnie inna liga. Z takimi się nie zadziera.
Jack,
Matt i Danny wymienili spojrzenia. Wyglądało na to, że Piła nie
był w stanie powiedzieć im nic więcej. Już mieli odejść, ale
Jack przypomniał sobie jeszcze o jednej rzeczy. A właściwie
osobie.
-
A jego bratanica? - spytał z nadzieją. - Jennifer Fabiano? Co
możesz nam powiedzieć o niej?
Piła
uniósł brwi i jeszcze raz przyjrzał się z uwagą każdemu z nich
po kolei. Potem rozłożył się na trzeszczącym krześle, oparł
nogi o stół i założył ręce za głowę. Znów był rozluźniony.
Wyglądało na to, że trafili na temat, który nie był mu obcy, a
wręcz go uwielbiał.
-
Informacje o niej będą was kosztować jeszcze raz tyle – oznajmił
nonszalancko.
Jack
zacisnął zęby i położył na stole dwie stówy. Miał nadzieję,
że tym razem nie na darmo traci pieniądze. Piła zgarnął
banknoty, schował do kieszeni i nachylił do słuchaczy.
-
Jennifer Fabiano to bestia – zaczął konspiracyjnym tonem,
ściszając głos. - Ten, kto zostanie z nią sam na sam, przepadł
bezpowrotnie. Niektórzy wariaci opowiadają, że jest omenem śmierci
i każdy, kto ją ujrzy, może od razu pożegnać się z życiem.
Prawda jest taka, że nawet gdy wiesz, kim ona jest i co potrafi, nie
masz szans. Omota cię w taki sposób, w jaki tylko ona potrafi, a
potem zada śmiertelny cios, jak zabójcza modliszka.
Mówił
to wszystko z wyrazem podekscytowania na twarzy, jak dziecko, które
dostało nową zabawkę.
-
Ale czym ona właściwie się zajmuje? - spytał Matt z głupim
wyrazem twarzy.
Piła
przewrócił oczami.
-
Chyba jesteś bardzo świeży, skoro nie wiesz, czym zajmuje się
Jennifer Fabiano. - Nachylił się jeszcze bardziej, a głos zniżył
do szeptu. - Na początku, Giancarlo wykorzystywał ją dla siebie.
To znaczy załatwiała jego większych lub mniejszych wrogów z taką
finezją, jakby robiła to od dziecka. Potem Fabiano wpadł na
pomysł, że mógłby zarobić całkiem sporą sumkę na
umiejętnościach bratanicy i tak oto, zaczął ją wynajmować jako
płatną zabójczynię. Chętnych nie brakowało, wszyscy wiedzieli,
że jest najlepsza. Swoją robotę wykonywała po cichu i wedle
życzeń klienta. Nigdy nie zostawiała śladów, chyba że tego
właśnie pragnął zleceniodawca – by skierować podejrzenia na
kogoś innego. Nie powiem, Fabianowi trafił się prawdziwy klejnot.
Szkoda, że jej ojciec nie doczekał, by zobaczyć, jakie rzeczy
potrafi jego córka.
Zaśmiał
się sucho i oblizał wargi, a Jack, Matt i Danny znów wymienili
spojrzenia.
-
Jak się do niej dostać? - palnął Matt, zanim zdołał ugryźć
się w język.
-
A po jakie licho? - zdziwił się Piła. - Nie słyszałeś, co
mówiłem? Nikt jej nie pokona w pojedynkę.
-
Ale nas jest trzech – zauważył Matt. - Poza tym, szkoda, żeby
taka dziewczyna skończyła w jakimś rowie. Mam wobec niej inne
plany.
Uśmiechnął
się tajemniczo, a Jack tylko przewrócił oczami. Instynkt łowcy
Matta znów dawał o sobie znać. O dziwo, Piła nie przejął się
jego słowami. Odpowiedział im bardzo rzeczowo, a w jego głosie
tylko bardzo delikatnie dało się wyczuć ciekawość.
-
Charles Morosi. Słyszeliście o nim?
Cała
trójka zgodnie pokręciła głowami.
-
To wierny piesek Jennifer, wszędzie za nią łazi – wyjaśnił
Piła. - Pochodzi z tego samego miasteczka, w którym urodził się
Emilio Fabiano. Raczej nie uda wam się zakręcić koło Charliego,
ale możecie spróbować z jego kumplem, Spluwą. Wiecie, kto to?
Tym
razem nie byli już tacy zgodni. Danny gorliwie potrząsnął głową,
Jack niepewnie zaprzeczył, a Matt nie zrobił nic. Piła jakby nie
zwrócił uwagi na ich niezdecydowanie.
-
Spluwa i Morosi to kumple z dzieciństwa, a wiecie, jak to jest z
makaroniarzami. Dla nich przyjaźń jest ważniejsza niż więzy
krwi, i takie tam. W każdym razie Spluwa może być dla was kluczem.
Chociaż powszechnie wiadome jest to, że on i nasza słodka Jennifer
skaczą sobie do gardeł.
Zachichotał
jak dziecko, a w głowie Jacka już zaczęły się tworzyć możliwe
sposoby dotarcia do Spluwy.
-
Gdzie go znajdziemy? - spytał Danny.
Piła
wzruszył ramionami.
-
Na przykład tutaj. Musicie się tylko dobrze rozejrzeć.
Spojrzał
na Jacka wyczekująco, a on położył jeszcze jeden banknot na
skrzynce. Potem Piła przepędził ich ruchem dłoni, jakby już nie
pamiętając nawet tematu ich rozmowy. Ruszyli niechętnie w
poszukiwaniu Spluwy. Jack zaczął się zastanawiać, dlaczego
właściwie nadano mu takie przezwisko? Miał tylko nadzieję, że
ich nie zastrzeli, gdy tylko ich zobaczy.
Znaleźli
go z jakimiś innym gościem zachwycających się sportowym
autem, którego marki Jack nie rozpoznawał.
-
Ja do niego nie pójdę – żachnął się Matt. - Koleś mnie
jeszcze zabije. Ma mord w oczach.
-
Nie wiedziałem, że taka z ciebie panienka, stary – zaśmiał się
Danny. - Wyluzuj, razem z Jackiem cię obronimy.
-
Zapomnij. Mogę was osłaniać z bezpiecznej odległości. Tak na
wszelki wypadek.
Danny
machnął na niego ręką i razem z Jackiem ruszył w stronę Spluwy. Pomysł z osłanianiem z daleka nie wydawał się Jackowi taki zły. I na pewno nie było spowodowany tchórzostwem Matta, tylko czymś innym, czego, jak na razie, Jack nie był w stanie określić. Żeby tylko ich przyjaciel nie spaprał swojej roboty... Enzo Culini nie był sam. Oprócz jego rozmówcy przy jego boku stał
wyrośnięty facet z groźną miną i tunelami w uszach. Nieopodal,
opierając się o czarne Audi, stał kolejny – z bujną brodą i
czupryną. Oprócz nich były jeszcze dwie dziewczyny, rozmawiające
przyciszonymi głosami, jakby czekając na wezwanie przestępcy.
-
Hej, Spluwa! - zawołał Danny bez żadnego wahania czy niepewności.
Mężczyzna spojrzał na niego z zainteresowaniem. Gdy podeszli
bliżej, Danny spytał: - Możemy pogadać?
-
Coście za jedni? - spytał Spluwa, przyglądając się im z
ciekawością. Jego towarzysz, ten z tunelami, wyszedł im naprzeciw,
ale szef odprawił go machnięciem ręki, więc się cofnął.
Jack
i Danny podeszli bliżej.
-
Piła powiedział, że mamy do ciebie przyjść – wyjaśnił Danny.
- Szukamy jakiejś roboty. Podobno możesz coś załatwić?
Świat
dzielił się na dwa rodzaje ludzi: takich, co potrafili sobie radzić
i nawet w kryzysowych sytuacjach zachowywali zimną krew i nie dawali
nic po sobie poznać oraz takich, którzy zwyczajnie wymiękali, gdy
zaczynało być pod górkę. Danny zdecydowanie należał do tych
pierwszych. Wymyślenie jakiegoś, całkiem wiarygodnego, kłamstewka
na poczekaniu, gdy jakiś groźny typ niemal przystawia mu broń do
głowy, to dla niego "frytki z keczupem". To dopiero w
takich trudnych sytuacjach, jego geniusz dawał o sobie znać w
pełnej krasie.
-
I to Piła wam to powiedział? - spytał z rozbawieniem Spluwa.
Skrzyżował ręce na piersi i zlustrował ich od stóp do głów. -
Czemu niby miałbym dać wam pracę?
Danny
niby od niechcenia rzucił okiem na facetów Culiniego.
-
Bo jesteśmy lepsi niż ci twoi goryle.
Spluwa
uniósł brwi, a jego usta wykrzywiły się w chytrym uśmieszku.
-
Ach tak? Może to sprawdzimy?
Jack
nachylił się do Danny'ego i spytał szeptem:
-
Co ty wyprawiasz?!
-
Idę na całość – odszepnął tamten, po czym powiedział już
głośno: - Możemy się spróbować.
-
Doskonale. - Spluwa aż zatarł ręce z zadowolenia. Zawołał faceta
przy aucie i spytał Danny'ego: - Którego wybierasz?
Danny
prześlizgnął wzrokiem po jednym i drugim, po czym puścił oko
Jackowi, który modlił się w duchu, by jego przyjaciel nie zrobił
żadnych głupstw.
-
Tego wielkiego.
Jack
wypuścił powietrze ze świstem. Widać jego nieme modły nie
przyniosły żadnych rezultatów. Miał bardzo złe przeczucia. To
się nie mogło skończyć bez ofiar...
-
Świetnie – powiedział Spluwa z uśmiechem satysfakcji na ustach.
- Tony, gotowy na mały sparing?
Mężczyzna
strzelił palcami, przyglądając się uważnie obu agentom.
Wyciągnął ze spodni pistolet i podał go Spluwie. Potem wystąpił
do przodu, zakasując rękawy.
Jack
przeczuwał, co Danny teraz powie.
-
No, stary, pokaż im, co potrafisz.
Nie
pomylił się, te słowa były skierowane do niego. Westchnął
głęboko i z ciężkim sercem ruszył w stronę wielkoluda.
-
Zaraz, zaraz – powstrzymał go Spluwa. - Pozwoliliśmy wam wybrać
przeciwnika, teraz nasza kolej. - Jack spojrzał na Danny'ego z
przestrachem. Chłopak nie był wątłej postury, ale w porównaniu z
Jackiem wyglądał dość mizernie. - Wybieram ciebie, gogusiu. -
Spluwa wskazał głową na Danny'ego.
Jack
jęknął w duchu i przeczuwał, że jego przyjaciel zrobił to samo.
Danny był geniuszem, ale jeśli chodzi o jego fizyczne zdolności...
No, cóż... Byli lepsi od niego. Nie dałby rady pokonać wielkoluda
Tony'ego. Jack od razu wiedział, że pomysły Danny'ego będą miały
marny koniec.
Ale
nawet jeśli chłopak się bał, nie dał tego po sobie poznać.
Wyszedł pewnym krokiem do Tony'ego, uderzając pięścią w otwartą
dłoń.
-
Boisz się, cwaniaczku? - spytał zaczepnie wielkoluda.
Tamten
się zaśmiał, ale nie odpowiedział. Przekrzywił głowę na bok,
aż coś chrupnęło. Rozluźnił ramiona i uniósł pięści. Danny
zrobił to samo.
-
Gotowi? - spytał Spluwa. Gdy oboje skinęli głowami, powiedział: -
No, to zobaczymy, kto dłużej utrzyma się na nogach.
Dziewczyny,
które teraz stały tuż za nim, aż zapiszczały. A Jack walczył ze
sobą, by nie zamknąć oczu i nie patrzeć na tę masakrę. Obiecał
sobie, że jeżeli będzie bardzo źle, wkroczy i uratuje Danny'ego z
tego piekła. Wiedział, że to może nie byłoby zbyt mądre
posunięcie i pewnie nie zaskarbiłby sobie w ten sposób sympatii
Spluwy, ale według niego są rzeczy ważne i ważniejsze. A
priorytety Jacka były bardzo proste i przejrzyste.
Tony
ruszył pierwszy. Szedł prosto w stronę Danny'ego, aż ten się
cofnął. Spluwa, jego towarzysze i dziewczyny zaśmiali się. Danny
zacisnął zęby. Zbliżył się i zamachnął na Tony'ego, ale ten
zatrzymał jego pięść i chwycił ją w żelaznym uścisku. Danny
nie mógł się uwolnić, a Tony wycelował ciosy w jego głowę.
Danny schylił się, unikając uderzenia, ale tamten kopnął go i
puścił jego rękę, aż zachwiał się o wywalił na ziemię.
Jack
zaczął się już zastanawiać, gdzie znajduje się najbliższy
szpital i jak szybko karetka zdoła tu dotrzeć. Ostatecznie
postanowił, że sam zawiezie przyjaciela na ostry dyżur. Nie to, że
w niego nie wierzył czy coś. Po prostu znał jego możliwości.
Danny
podniósł się z trudem, trzymając się za brzuch. Minę miał
trochę kwaśną, ale nie tracił entuzjazmu.
-
Tylko na tyle cię stać? - spytał szyderczo.
Tony
zareagował na to uśmiechem. Błyskawicznie znalazł się przy
Dannym i podarował mu dwa szybkie ciosy, które z powrotem powaliły go na
ziemię. Jack nie mógł na to patrzeć. Tony zamierzył się, by
dobić Danny'ego, ale Jack w mgnieniu oka znalazł się między nimi,
zatrzymując cios.
-
Wystarczy – powiedział groźnie. - Wygrałeś.
Spluwa
wyglądał na zawiedzionego.
-
Odsuń się – rozkazał. - Pozwól mu dokończyć.
-
Nie ma już czego dokańczać – warknął Jack, pomagając
Danny'emu podnieść się z ziemi. Nawet nie wyglądał tak źle. Z
nosa leciała mu krew i pewnie miał poobijany brzuch, ale poza tym
było w porządku. Potrafił stać o własnych siłach.
-
Zepsułeś nam świetnę zabawę... - zaczął Spluwa wściekle, ale
urwał, obserwując coś, co znajdowało się za plecami Jacka. Jego
twarz zmieniła wyraz i teraz wyglądał, jakby bawił się wręcz
wyśmienicie. - Ej, ludzie, widzieliście? Czy to nie Lana? Z kim ona
tak się obściskuje? Ale numer! Vic będzie wściekły!
Jack
odwrócił się, zaciekawiony nagłą zmianą nastroju Spluwy. Z
początku nie zauważył nic szczególnego – ot, tłum ludzi. Potem
jednak zauważył całującą się parę, opartą o różowe
lamborghini. Wśród jasnych loków dziewczyny, Jack dostrzegł
znajomą blond czuprynę.
-
O, kurwa, to Matt. A więc dlatego nie chciał iść z nami,
wyniuchał kolejną dziunię. Skończony debil z niego... - Danny ubrał w słowa
dokładnie to, co Jack miał na myśli.
Usłyszeli
za sobą śmiech. Odwrócili się.
-
To wasz kumpel? - spytał Spluwa z niedowierzaniem i rozbawieniem
zarazem. - Wygląda na to, że wy wszyscy macie popierdolone w
głowach. Zresztą, koleś i tak zaraz ją straci.
-
O czym ty mówisz? - zaniepokoił się Jack.
-
Vic to szef Nieposkromionych. Nie wybaczy nikomu, kto tykał Lanę.
To jego dziewczyna... O, właśnie idzie. Możecie pożegnać się z
waszym kumplem.
Jack
odwrócił się, by zobaczyć, jak chudy facet w luźnych ubraniach
odrywa Matta od dziewczyny, wymachując mu bronią przed nosem i drąc
się na niego. Natychmiast razem z Dannym pośpieszyli w ich stronę,
zostawiając rozbawionego Spluwę z kumplami i dziewczynami za sobą.
-
Słuchaj, stary, nie moja wina, że laska cię już nie chce. Ja
wygrałem, pogódź się z tym – mówił Matt z uśmiechem na
ustach.
Vic
był cały czerwony na twarzy i z wściekłością patrzył to na
Matta, to na swoją dziewczynę. Lana była drobna i ładna, ale
tleniony kolor jej włosów na pewno nie był naturalny. Nie wyglądała na przejętą rozgrywającą się tuż przed nią sceną.
-
Wiesz, co teraz dzieje się z debilami, którzy zaczepiają moją
dziewczynę? - warknął Vic, przykładając mu broń do głowy. Matt
w końcu spoważniał. - Nic, bo ich już nie ma.
-
Rzuć to! - zawołał Danny.
-
Zostaw go! - krzyknął Jack.
Obaj
stali z pistoletami w ręku wycelowanymi w Vica. Nagle podniósł się
szum i raban, bo banda Nieposkromionych zaczęła po kolei wyciągać
broń. Agenci stali bez ruchu. Danny, jako dowódca, nie dał sygnału
do strzału, więc Jack nie zrobił nic.
Gdy już wszyscy mierzyli w nich
bronią, Vic spojrzał na Jacka i Danny'ego Przez moment panowała cisza i niepewność; nikt nie
wiedział, co robić.
-
To wasz kumpel? - spytał Vic, wskazując brodą na Matta, który
stał z podniesionymi rękami.
-
Nie – odparł Danny - Ale znamy go.
Jack
nie pozwolił napierającemu mu na usta uśmiechowi ujrzeć światła
dziennego. Nawet w takiej sytuacji Danny musiał manifestować
udawaną niechęć do Matta.
-
A więc zginiecie wszyscy razem – wycharczał Vic.
Pewnie
miał zamiar strzelić, ale Jack był szybszy. Nie zamierzał dłużej
czekać na rozkaz. Trafił w dłoń, w której przywódca
Nieposkromionych trzymał pistolet. Vic zawył, puścił Matta, a
ten, korzystając z okazji, skopał go w krocze i zanurkował za
lamborghini.
Rozległ
się huk wystrzałów i krzyki. Nieposkromieni otworzyli ogień, a
pozostali rozpierzchli się nagle, wrzeszcząc przeraźliwie i
chowając się za czym popadnie. Niektórzy jednak przyłączyli się
do obstrzału, jedni po stronie gangu, drudzy po przeciwnej. Jack i
Danny, nie wstrzymując ognia, poszli za przykładem Matta i również
schowali się za autem.
Blondyn
wyciągnął już broń i był w gotowości do ataku.
-
Ty kretynie! - wrzasnął na niego Danny. - Jeśli kiedykolwiek
wyjdziemy z tego cało, zabiję cie! Powinieneś bardziej uważać na
to, kogo obłapiasz tymi obleśnymi łapskami. Nie wiem, zrób jakiś
casting czy coś i zadaj pytanie w stylu: "Czy na pewno nie
jesteś dziewczyną szefa gangu?" Myśl, idioto!
-
Była tego warta – rozmarzył się Matt.
-
Skończcie te ckliwe gadki – warknął Jack. - Do roboty.
Zajęli
bezpieczne pozycje i zaczęli oddawać serie strzałów. Dookoła
wrzało. Rozgorzała prawdziwa bitwa gangów. Oprócz
Nieposkromionych, włączyło się jeszcze parę innych i teraz cała
ulica huczała od wystrzałów z broni palnej. Jack nie chciał się
zastanawiać, jak lamborghini będzie wyglądać po tej strzelaninie.
Nawet trochę współczuł Lanie, do której pewnie należało auto.
Dzisiaj,
w Lawndale Nieposkromionych było chyba z dziewięciu. Odliczając
Vica, który prawdopodobnie nie odda już dzisiaj żadnego strzału,
zostawało jeszcze ośmiu. Mieli więc przewagę liczebną i zdawali
się nie przejmować innymi strzelającymi do nich gangsterami. Za
cel obrali sobie tylko i wyłącznie Jacka, Matta i Danny'ego.
Pozostali zaś niech sobie robią i rozwalają, co chcą.
Jack
rozejrzał się tak szybko, jak mógł. Musieli dostać się do
swojego minivana, który stał zaparkowany jakieś trzysta metrów za
nimi, z dala od ludzi. Nie było mowy o żadnym biegu na łeb, na
szyję, bo by ich powystrzelali. Huk, jaki wydawały pistolety
utrudniał skupienie, ale Jack jakoś zmuszał się do myślenia.
Niedługo miało zabraknąć im amunicji i co wtedy?
-
Uważaj, Jack! - wrzasnął nagle Matt.
Jack
odwrócił się i zobaczył jednego z Nieposkromionych rzucającego
się na niego z pięściami. Nawet nie miał czasu pomyśleć, jak on
w ogóle ich podszedł. Poderwał się z ziemi, celując pięścią w
brzuch napastnika. Tamten stęknął, zwijając się w pół.
Próbował jeszcze zamachnąć się, ale Jack podłożył swoją nogę
pod jego, walnął raz jeszcze, aż tamten runął do tyłu na
ziemię.
Jack
schował się z powrotem za autem, osłaniając głowę.
-
Przestańcie na chwilę! - krzyknął do Matta i Danny'ego.
Natychmiast
wstrzymali ogień, chowając się bezpiecznie za autem, i spojrzeli
na niego pytającym wzrokiem.
-
Mam plan – poinformował ich. W powietrzu wciąż było słychać
huk wystrzałów i nie wiadomo, czy ktoś jeszcze wstrzymał ogień,
czy nie. - Są daleko?
-
Tylko kawałek. - Danny wzruszył ramionami. - Ale i tak trudno
wycelować.
Matt
zrobił minę, mówiącą mniej więcej: "Komu trudno, temu
trudno."
-
Ilu załatwiłeś? - zapytał go Jack.
-
Dwóch.
-
A ty, Danny?
Chłopak
zastanowił się chwilę.
-
Liczy się przebita opona w bryce? - Jack potrząsnął głową. - No
to żadnego – powiedział, zawstydzony.
-
No dobra – mruknął Jack do siebie. - To zostało ich chyba z
pięciu. Danny, oddaj Mattowi pistolet.
-
Dlaczego?! - Wyraz twarzy Danny'ego przypominał zbesztanego
szczeniaka.
-
Bo Matt ma lepszego cela – wyjaśnił zirytowany Jack, oddając mu
również swoją broń.
Matt
wyszczerzył się do Danny'ego, a on niechętnie oddał mu pistolet.
-
Dobra, Matt, masz trzy prawie puste magazynki. Daj z siebie wszystko,
ale dopiero na mój znak. Niech podejdą bliżej. My z Dannym
skopiemy im tyłki, gdy tylko znajdą się w naszym zasięgu.
-
Danny sam wygląda, jakby ktoś już skopał mu tyłek – zakpił
Matt.
Danny
zrobił zbolałą minę, a Jack skarcił spojrzeniem ich obu.
-
Nie bądź panienką, stary. A jeśli chodzi o ciebie, to przypominam
ci, patafianie, że to przez ciebie teraz tu siedzimy.
Matt
już się więcej nie odezwał. Podobnie jak żaden z nich. Strzały
w ich pobliżu zdążyły już ucichnąć, choć gdzieś dalej wciąż
dało się słyszeć huk. Jack miał nadzieję, że bez swojego szefa
Nieposkromieni, nie wiedząc, co mają zrobić, podejdą bliżej
lamborghini. Swoją tezę opierał głównie na przekonaniu, że Vic
nie zapraszał do swojego gangu mózgowców, tylko mięśniaków.
Jack
położył się płasko na brzuchu, by móc obserwować stopy
Nieposkromionych. Jego przypuszczenia okazały się słuszne. Widział
ich ciężkie buciory, które zbliżały się coraz bardziej do auta.
Z drżącym sercem czekał, by podeszli jeszcze bliżej.
W
końcu uznał, że to ta odległość. Szturchnął Danny'ego,
by pokazać mu gestem, że ma obstawić lewą stronę, a sam
skierował się do skoku w prawo. Matt skinął głową na znak, że
jest gotowy.
-
TERAZ! - wrzasnął Jack, podrywając się do skoku. Strzały
rozbrzmiały na nowo.
Gruby
brunet był tuż za tylnym zderzakiem samochodu. Jack wytrącił mu z
ręki pistolet i skierował swoje ciosy na jego twarz, podejrzewając,
że niewiele by mu dało, gdyby uderzył go w tłusty brzuch. Tak więc
grubas dostał w nos, szczękę i skroń. Próbował się
bronić, ale był zbyt powolny i ociężały. Całą twarz miał już
zalaną krwią z nosa i skroni. Jack podciął go, aż ten zwalił
się na ziemię i już nie wstał.
Jack,
nie myśląc, co robi, wyprostował się. Usłyszał świst koło
ucha i spostrzegł, że jeden z Nieposkromionych wciąż nadaje się
do walki. Schował się natychmiast za samochodem. Zobaczył jeszcze,
jak Danny powala swojego przeciwnika.
-
Ilu ich jeszcze zostało? - spytał Matta, gdy ten schował się, by
zmienić pistolet. To już ostatni.
-
Załatwiłem dwóch, więc jeśli wy sobie poradziliście, to jeszcze
tylko jeden. - Wychylił się, by oddać kilka strzałów, a po
chwili był już z powrotem. - Cholernie uparty ten matoł. A mnie
kończy się amunicja.
Gdy
wychylił się po raz ostatni, Jack i Danny usłyszeli kilka
strzałów, a potem krzyk. Z przestrachem oboje spojrzeli w górę,
ale Matt wciąż stał na nogach, a gdy na nich spojrzał, na twarzy
wykwitł mu tryumfujący uśmiech.
-
I właśnie tak się strzela, panienki – powiedział.
***
Witam serdecznie po mojej krótkiej przerwie wakacyjnej! Przedstawiam kolejny rozdział. Jestem ciekawa Waszych opinii, więc dawajcie znać. Możecie napisać, jak Wam się czyta tak ogólnie. Bo ja, jak czytałam, to miałam wrażenie, że akcja toczy się trochę za szybko. Może więcej opisów? Możecie też napisać, którego z chłopaków lubicie najbardziej, a którego najmniej. Proszę Was tylko, byście byli łaskawi dla Matta, bo on naprawdę nie jest skończonym debilem ;) Zachowania chłopaków nie są jakieś przypadkowe, każdy z nich ma swoją historię, z którą mniej lub bardziej musi się uporać, a które mają dość duży wpływ na ich teraźniejszość. Zresztą, wszystkiego dowiecie się w swoim czasie (choć jeszcze nie wiem, kiedy). W każdym razie powoli przechodzimy przez rozdziały przedstawiające bohaterów, a wchodzimy w prawdziwą fabułę... Już nie mogę się doczekać :D Zastanawiam się też, czy by czasem nie wstawić nowego rozdziału w przyszłym tygodniu, jako że miałam chyba trzytygodniową przerwę... No, zobaczymy :)
Dajcie znać, jeśli zauważycie jakieś błędy.
Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! ;*
Proszę o więcej xD
Ściskam i całuję mocno,
Naiada
Wybacz, ale nie mogę tego zrobić. No po prostu nie umiem wybrać między chłopakami xD Lubię humor Danny'ego, opanowanie i umiejętność przejęcia dowodzenia Jacka i lovelactwo Matta. Cały czas się szczerzyłam. Gratuluję tak sympatycznych bohaterów, to naprawdę się ceni. Przynajmniej w mojej ocenie ;)
OdpowiedzUsuńCo do błędów, to trochę ich było. Głównie literówki i gramatyczne, ale najbardziej widoczny jak dla mnie był „wyharczał”. Przez „ch” i będzie super :))
Swoją drogą, ciekawe, jak panowie sobie poradzą dalej. Bo koniec końców akcję ze Spluwą zwalili, Matt na dodatek zapolował na lasencję dowódcy gangu. No nieźle się porobiło. Jestem bardzo ciekawa, co się wydarzy, czekam na nexta. :))
Pozdrawiam,
Hagiri z Rozmów Międzymiastowych
Ups, już poprawiam błędy ;)
UsuńTak bardzo się cieszę, że podobają Ci się moi chłopcy, włożyłam w nich tyle serca i teraz tak przyjemnie czyta się, że są tacy sympatyczni :D Mam nadzieję, że w następnych rozdziałach okażą się trochę mniej nieudolni, no cóż, na razie dopiero się rozkręcają :p
Pozdrawiam i dziękuję Ci bardzo za komentarz :*
Powiem szczerze, że ten rozdział mnie trochę rozśmieszył;D Odniosłam wrażenie, że chłopaki są kompletnie nieprzygotowani do tej misji i wszystko robią na spontana. Poza tym każdy z nich jest dość oryginalny, ale akurat to mi się bardzo podoba. Nie wiem, którego polubiłam najbardziej. W sumie ciężko cokolwiek powiedzieć, bo jeszcze niewiele o nich wiemy, Ale jedno już zdążyłam zauważyć - nie traktują zbyt poważnie tego co robią. Albo po prostu nie są stworzeni do poważniejszych zadań. Jestem prawie pewna, że gdy spotkają Jen to polegną. Jeśli będzie chciała ich zabić, to ich zabije. Bo ona się przykłada do tego co robi, a oni traktują to chyba trochę jak żart;D Przynajmniej takie odniosłam wrażenie...
OdpowiedzUsuńMatt zamiast przyłożyć się do roboty, rozglądać po terenie i coś robić, to zajął się podrywaniem dziewczyny szefa jakiegoś gangu. No mądrze... Aż się prosi, żeby zapytać czy on tam poszedł pracować czy się bawić.
Danny zaczął cwaniakować do jakiegoś gościa, doskonale wiedząc, że jego umiejętności są zbyt małe, żeby go pokonać. To też madre nie było i nie wiem za bardzo, co chciał tym osiągnąć. Najrozważniejszy i najmądrzejszy z nich wydaje mi się Jack, bo przynajmniej potrafi na trzeźwo ocenić sytuację i nie rzuca się z motyką na słońce. A że ma kumpli-ciołków to inna sprawa;D
Ale tak naprawdę bardzo podobał mi się ten rozdział. Był z jednej strony poważny, bo mogli zginąć, ale napisałaś to jakoś tak lekko i przyjemnie. Z dozą humoru. Bardzo mi się podobało! ;*
Czekam na następny i pozdrawiam! ;*
Ojej, to było szczere ;P I dobrze. Pewnie masz trochę racji co do chłopaków, ale tak naprawdę cała ta nieudana akcja nie poszła na marne, o czym przekonasz się już wkrótce ;) A ich lekki stosunek do różnych spraw może się wręcz okazać zbawienny.
UsuńNapisałaś, że Jack wydaje się najrozważniejszy. A to chyba tylko przez to, że rozdziały są pisane z jego perspektywy i znamy jego przemyślenia. Nikt tak naprawdę nie wie, co dzieje się w głowach Matta i Danny'ego, a dziać może się duuużo ;)
Dziękuję za komentarz i szczerą opinię :*
Hej!
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ludziom, którzy umieją opisywać sceny walki :D Muszę przyznać, że uśmiechnęłam się kilka razy podczas czytania treści Twojego blog (a to chyba dobrze, nie?) i życzę powodzenia w utrzymywaniu tonu i ogólnie pisaniu. Cóż, oby tak dalej!
Pozdrawiam,
K.
Cóż, ja w zasadzie też mam problem ze senami walki i chyba nie do końca wychodzą mi takie, jakbym chciała... Bardzo dobrze, że uśmiechałaś się podczas czytania, to znaczy, że niektóre fragmenty spełniają swoje funkcje :p
UsuńBardzo dziękuję za komentarz :)
Chłopaki fajni są :D Zwłaszcza Danny - podoba mi się jego wyluzowane podejście do życia.
OdpowiedzUsuńJennifer i jej wujek mają niezłą reputację, nie ma co!
No i scena walki. Cóż, sama nie umiem ich dobrze opisać, a i czytać nie przepadam. Zjeżdżam tylko wzrokiem pod koniec, żeby sprawdzić, kto przeżył. No, i skoro Danny żyje, to jest git ;D
Jadę dalej z rozdziałami! ^^
Byłam w stanie powiedzieć, że w ogóle się w Danny'm zakochałam, dopóki nie zajrzałam w bohaterów... No cóż... Moje wyobrażenie chłopaka jest nieco inne i wolę pozostać przy nim xD
OdpowiedzUsuńW ogóle chłopaki patrze kombinują jak mogą, nie myślałam, że tak szybko uda im się spotkać ze Spluwą i jego ludźmi. Chociaż przyznam, że nie pokazali się z dobrej strony na początku, to tą późniejszą strzelaniną chyba jakoś się wybronili. Oczywiście do niej by nie doszło, gdyby nie Matt, no ale skoro dziewczyna "była tego warta" to już nie wnikam xD
W ogóle to mam wrażenie, ze chłoapki świetnie się uzupełniają. Danny, jak już chyba wcześniej wspominałam, to taki moim zdaniem typ inteligenta, który jest inteligentny i ma niezłe gadane, ale nie potrafi się bić, co najwyraźniej wychodzi Jackowi. No a Matt świetnie strzela. A ich przekomarzania i docinki są wręcz śmieszne. Zdecydowanie polubię tę trójkę, nawet Jacka :D Oczekuj mnie pod kolejnym rozdziałem!
Od razu widać, że pisała to kobieta. Oczywiście nie mam nic złego na myśli, ale ja jako mężczyzna skupiłbym się na czymś innym i niektóre rzeczy inaczej poprowadził. To jednak twoje opowiadanie i biorę je takim jakie jest, mogę jedynie rzucić uwagą, że dla mnie wydało się dziwne nie zachowanie nieprzygotowane FBI, w końcu nie od dziś wiadomo, że doświadczenie nabywa się w praktyce, a nie w teorii, a to chyba młodzi teoretycy, co są na pierwszej poważnej akcji. Mnie zdziwił i nie podobał mi się powód rozpoczęcia strzelaniny. Pusta dziewczyna gangstera całuje się z Mattem - tu jest spoko, ale potem ten gangster od razu rzuca się na Matta. Gangsterzy zawsze wydawali mi się twardymi facetami, co chwyciliby taką niewierną za kudły i wyprowadzili na bok, albo dali w twarz. Wtedy Matt mógłby się wtrącić i stanąć w obronie dopiero co poznanej "damy" i tu mogłaby być strzelanina. W końcu jakby nie patrzeć Matt jest wolny, a dziewczyna nie ma na czole napisane, że jest zajęta, obroży z inicjałami właściciela także nie nosi na szyi, więc... No ja jako facet, gdyby moja żona całowała się z innym i to ochoczo, zareagowałbym... moje pierwsze złość, gniew, zawód skierowałyby się na nią, a dopiero potem na tego faceta. Ja wiem, że to gangster i on raczej powinien być opanowany, ale to nie przeszkadzałoby mu chyba szarpnąć kobietki, a dwóm ludziom rozkazać zająć się tym lowelasem na osobności, czy też publicznie, ale pięściami. Myślę, że on chciałby mieć pewność, że facet cierpi, a nie tak od razu umiera od strzału w łeb czy serducho.
OdpowiedzUsuńNieprofesjonalizm FBI rozumiem, że miał być śmieszny, ale mnie momentami irytował. Moim zdaniem choć jeden z panów powinien być dojrzalszy, pewniejszy, taki lepiej przygotowany i szczerze liczyłem na to, że to będzie Daniel (wybacz spolszczenie)
Opisów więcej mi nie trzeba, bo nie przepadam jak między akcje ktoś wciska opisy na kilka stron (a i tacy się zdarzają).
Póki co lubię Mateusza i Czarka (bo Matt to Mateusz, a Charlies to Cezary, prawda?).
Pozdrawiam
j-i-s.blogspot.com
O rany, ten rozdział to czytało mi się bardzo szybko i płynnie. :D To pewnie przez te całe dialogi na samym początku. Nic do nich nie mam - w ogóle jak już któryś z tej trójcy kumpli otworzy buzię, to zaczynam się uśmiechać. :D Zauważyłam tylko jedną nieścisłość. Na początku zostało powiedziane, że Jack nie boi się niczego i co uznałam za duży objaw lekkomyślności z jego strony. Strach to potężna rzecz i warto ją nieraz mieć. Jednak jak później zaczęło się dziać, chociażby z Dannym, gdy obrywał, lub podczas strzelaniny, bał się o kumpli i adrenalina na pewno też mu skoczyła, jak Jennifer w poprzednim rozdziale. :D
OdpowiedzUsuńChłopaki zyskali nieco informacji na jej temat, ale mało przydatnych. ;/ Matt, cwaniaczek, którego uważałam za jednak takiego odważego goryla, zachowywał się jak panienka i ostatecznie olał sprawę, by miziać się z dziewczyną szefa potężnego gangu. xD Czyli on jest tym typem w ich 3-osobowym teamie, który sprowadzać na nich będzie zawsze kłopoty. :D Pozytywna postać, nie da się go nie lubić, nawet za jego głupoty. xD Tak samo Danny i Jack są świetni. Mam dylemat, którego bardziej uważać za lidera - czy Jacka, czy Dannego. Danny to mózgowiec, strasznie mi się spodobał. Świetnie podejmuje decyzje, ale Jack wydaje mi się posiadać coś na wzór kobiecej intuicji, którą lider zawsze potrzebuje. :D Danny nie przewidział np. tego, że on może zostać wybrany do walki z tym wielkim gorylem. A Jack... jak on zaczął myśleć o tym, w jakim czasie przyjedzie karetka to jebłam. xD No szkoda, że jednak temu Spluwie nie zaimponowali. Liczyłam, że Danny jednak popisze się inteligencje i coś szybko wykombinuje, żeby pokonać osiłka bez użycia mięśni. Mógłby go np zmęczyć jakoś uciekaniem i potem jakoś rozłożyć. Tak uważam. :D
Hm, nie powiedziałam jeszcze nic o tym gościu Piła i o tych walkach. No pomysł z napisaniem o tych organizowanych walkach super. :D Zabarwi tak fajnie świat przestępczy. ^^ Mówiłam Ci już może, że ksywki dla tych wszystkich cwaniaczków są super? Spluwa, Piła... no miodzio się je czyta. :D Tylko szkoda, że ten Piła taki mało pomocny i żarłok na kasę.
Buu, mam nadzieję, że Charliemu nie zaszkodzą, czy coś. :( Polubiłam go!
Taa... Jack na początku miał na myśli nie tyle strach, co odwagę do stawienia mu czoła. Jasne, że się boi, ale właśnie potrafi stanąć ze swoimi lękami twarzą w twarz. Choć przyznaję, że nie wyłapałam tej nieścisłości (bo to faktycznie nieścisłość) i dziękuję, że zwróciłaś mi na nią uwagę ;)
UsuńJa nie lubiłam Matta na początku. I irytowało mnie strasznie, że zyskał taką sympatię czytelników. Ale potem jakoś w miarę pisania urzekł i mnie i teraz już ze spokojem przyjmuję pozytywne komentarze na jego temat (choć nie ukrywam, że wciąż jest moim najmniej ulubionym bohaterem z wielkiej trójcy) ;)
Super, że cwaniaczki Ci się podobają, to taki mały, ale nadający klimat dodatek :D
Akcja była tak wartka, że szybko mi się ten rozdział czytało i ani się obejrzałam a się skończył. Matt stał się moim ulubieńcem <3
OdpowiedzUsuńDanna nie lubię, Jack jest mi obojętny. Dannego jednak bardzo nie lubię i nie wiem jak ja go zniosę dalej. Facet jest nudny i taki, że nie mogę w nim dostrzec niczego ciekawego.
Trochę inaczej sobie wyobrażałam mafijny półświatek, ale ja się na tym nie znam, tak więc akceptuje taki jaki stworzyłaś. Podoba mi się akcja, klimat walk, ale coś z tymi ludźmi-gangsterami bym na twoim miejscu pokombinowała. Ja wiem, że to tylko tło, ale mogłoby być ciekawie, gdybym mogła przeczytać kilka zdań o tych ciekawszych i mocniejszych gangusach.
sie-nie-zdarza.blogspot.com
prawdziwa-legenda.blogspot.com
Jej, naprawdę nie lubisz Danny'ego? Szkoda... Ale może jakoś uda mu się w następnych rozdziałach zyskać Twoją sympatię ;)
UsuńPokombinować z gangsterami... Okey, to nie jest zły pomysł. Zobaczymy, może kiedyś mi się uda.
Dziękuję bardzo za komentarz :D